#kopac_nie_ma_przebacz | 2.7K ludzi obejrzało to. Oglądaj krótkie filmy o #kopac_nie_ma_przebacz na TikTok.
Tekst piosenki: I jo se tyż musioł Teskt oryginalny: zobacz tłumaczenie › Tłumaczenie: zobacz tekst oryginalny › * * *Heca heca koło piecaCiele mnie pobodłoMatula mnie smarowaliAle nie pomogłoI jo se tyż musiołBo mi się poruszołHej mości PanowieKapelusz na głowieI jo se musiałaBo mnie się ruszałaHej mości PanowieChusteczka na głowieJakiem służył u kowalaUczyłem się dymaćKowal wylazł na KowalkęA ja musioł trzymaćI jo se tyż musiołBo mi się poruszołHej mości PanowieKapelusz na głowieI jo se musiałaBo mnie się ruszałaHej mości PanowieChusteczka na głowie* * *Rano wstaję krowom dajęI ubirom chodokiBiere koszyk i motykęIdę kopać ziemniakiI jo se tyż musiołBo mi się poruszołHej mości PanowieKapelusz na głowieI jo se musiałaBo mnie się ruszałaHej mości PanowieChusteczka na głowieA jo za nią do pszenicyA jo za nią do żytaJo że myślał że to pannaA to była kobitaI jo se tyż musiołBo mi się poruszołHej mości PanowieKapelusz na głowieI jo se musiałaBo mnie się ruszałaHej mości PanowieChusteczka na głowie* * *Już nie będę tako głupiaJak w zeszłą niedzielęChłopcy majtki mi ściągaliA ja stała jak cieleI jo se tyż musiołBo mi się poruszołHej mości PanowieKapelusz na głowieI jo se musiałaBo mnie się ruszałaHej mości PanowieChusteczka na głowiePosłuchajcie tej powieciPosłuchajcie ludzie:Jak se chłopak nie spróbujeDo ślubu nie pójdzieI jo se tyż musiołBo mi się poruszołHej mości PanowieKapelusz na głowieI jo se musiałaBo mnie się ruszałaHej mości PanowieChusteczka na głowie Brak tłumaczenia!
ip serwa: Nssv.pltagi z dvpy jakies:#StopAutoClicking #xDragoneqNoob _#minecraft #NykerZ #blockclutch #mineplay #blocksaves
AKT PIĄTY. SCENA I. Cmentarz. (Wchodzę dwaj Grabarze z rydlami). 1 Grabarz. Maż być na chrześcijańskim cmentarzu pogrzebana ta, co dobrowolnie poszła szukać swojego zbawienia? 2 Grabarz. Powiadam ci, że będzie; kop więc grób co prędzej. Koroner dobrze się w tej sprawie rozpatrzył i przyznał, że się jej należy pogrzeb chrześcijański. 1 Grabarz. Jak to być może? Chyba że się utopiła mimo woli? 2 Grabarz. Tak się właśnie pokazało. 1 Grabarz. Musi to więc być se offendendo i nie może być inaczej. Bo w tem właśnie cała trudność. Jeśli się topię rozmyślnie, jest to uczynek, a każdy uczynek składa się z trzech gałęzi, to jest: działać, czynić i wykonać, ergo utopiła się rozmyślnie. 2 Grabarz. Ależ tylko słuchaj, bracie grabarzu! 1 Grabarz. Za pozwoleniem. Tu płynie woda, dobrze, a tam stoi człowiek, dobrze; jeśli tamten człowiek przyjdzie do tej wody i utopi się chcąc nie chcąc, sam się topi, bo sam poszedł do wody; czy rozumiesz? Ale jeśli woda przyjdzie do niego i zatopi go, to co innego, wtedy sam się nie topi, a zatem ten, który jest niewinny własnej śmierci, nie skraca własnego życia. 2 Grabarz. Czy to jest prawo? 1 Grabarz. Możesz mi wierzyć; prawo koronarskiego poszukiwania. 2 Grabarz. Czy chcesz, żebym ci powiedział prawdę? Gdyby to nie była szlachcianka, pogrzebanoby ją na rozstajnych drogach. 1 Grabarz. Dobrze mówisz, a tem gorzej dla wielkich panów, że mają na tym świecie więcej zachęty do topienia się lub wieszania, niż reszta braci ich chrześcijan. A teraz do rydla! Niema starszej szlachty od ogrodników, kopaczy i grabarzy, bo ich rzemiosło datuje od Adama. 2 Grabarz. Czy Adam był szlachcicem? 1 Grabarz. On pierwszy broń nosił. 2 Grabarz. A jakże mógł ją nosić, kiedy jej nie miał. 1 Grabarz. Człowieku, czy ty poganin? A jak ty Pismo rozumiesz? Pismo powiada: Adam kopał ziemię. Czy mógłby kopać ziemię, gdyby nie miał broni? A teraz zadam ci inne pytanie, jeżeli mi nie odpowiesz do rzeczy, musisz wyznać, że jesteś — 2 Grabarz. Słucham. 1 Grabarz. Kto muruje trwalej od mularza, okrętowego majstra i cieśli? 2 Grabarz. Ten, co stawia szubienice, bo ta budowla przeżyje tysiące lokatorów. 1 Grabarz. Dowcip twój mi się podoba, wyznaję. Szubienica, dobrze się nadaje; ale komu dobrze się nadaje? Dobrze się nadaje tym, którzy źle robią, a że ty źle robisz, utrzymując, że szubienica zbudowana trwalej od kościoła, ergo, szubienica zdałaby się i tobie. Szukaj lepszej odpowiedzi, no, pomyśl! 2 Grabarz. Kto buduje trwalej od mularza, okrętowego majstra i cieśli? 1 Grabarz. Tak właśnie; odpowiedz mi na to i skończ robotę. 2 Grabarz. Ba i bardzo! teraz mogę ci to powiedzieć. 1 Grabarz. Więc powiedz. 2 Grabarz. Na mszę świętą, nie mogę powiedzieć. (Wchodzi Hamlet i Horacyo w odległości). 1 Grabarz. Nie łam sobie głowy na darmo; ciężki twój osieł nie przyspieszy kroku, choć go kijami obłożysz; a jeśli kiedy zada ci kto to samo pytanie, odpowiedz: grabarz; domy, które on buduje przetrwają do dnia sądnego. A teraz idź do Yaughana i przynieś mi kwaterkę wódki. (Wychodzi drugi Grabarz). 1 Grabarz (kopie i śpiewa). Gdym się kochał, jeszcze młody, Chętniem skracał ceregiele, A gdzie szło o me wygody, Najwięcej było niewiele. Hamlet. Czy ten człowiek nie wie, co robi, że śpiewa, grób kopiąc? Horacyo. Przyzwyczajenie oswoiło go z tą robotą. Hamlet. To prawda, ręka mało pracująca delikatniejsze ma czucie. 1 Grab. (śpiewa). Lecz czas się powoli skradał I w swe mnie uchwycił szpony, Ani pytał, ani gadał, Milczkiem powiódł mnie w te strony. (Wyrzuca czaszkę). Hamlet. Czaszka ta miała także język i mogła kiedyś śpiewać. Gbur ten ciska nią o ziemię, jakby to była czaszka Kaina, który popełnił pierwsze morderstwo. Czaszka, którą ten osieł pomiata, może była mózgownicą jakiego dyplomaty, który chciał wyprowadzić w pole samego pana Boga. Czemu nie? Horacyo. Bardzo być może, mój książę. Hamlet. Albo dworaka, który umiał powtarzać: „Dzień dobry, dobry panie; jakże kosztowne zdrowie dostojnego pana?“ Może to jaki Jaśnie Wielmożny, który chwalił konia jakiego innego Jaśnie Wielmożnego w nadziei, że go tym sposobem wyżebrze. Jak ci się zdaje? Horacyo. Być może. Hamlet. Bez wątpienia; a teraz to własność pani Robakowej, nagi czerep, ze szczęką odtrąconą rydlem grabarza. Piękna to rewolucya, gdybyśmy mieli dość sprytu, żeby ją widzieć! Czy wyżywienie tych kości tyle kosztowało tylko na to, żeby teraz służyły za kręgle? Na samą myśl o tem czuję ból w moich własnych kościach. 1 Grab. (śpiewa). Ten mój rydel i motyka, I dołeczek w miałkiej glinie Będzie dość dla wędrownika, Gdy go w płachtę śmierć owinie. (Wyrzuca czaszkę). Hamlet. A to znowu inna! Dlaczegóżby to nie mogła być czaszka prawnika? Gdzie teraz jego subtelności, jego dystynkcye, kruczki i matactwa? Czemu pozwala, żeby ten gbur nieokrzesany klepał go po czuprynie zabłoconą łopatą? Czemu go o gwałt nie zapozwie? Hm! może to był w swoim czasie wielki nabywca włości, ze swojemi hipotekami, swojemi obligacyami, swojemi kondemnatami, swojemi dubeltowemi rękojmiami, swojemi adjudykacyami; i toż to jest kondemnatą jego kondemnat i adjudykacyą jego adjudykacyi, że subtelna jego mózgownica adjudykowana subtelnej glinie? Czy wszystkie jego, dubeltowe nawet rękojmie, nie zapewniły mu nic więcej ze wszystkich jego nabytków, jak długość i szerokość dwóch jego hipotecznych zapisów? Toż same akta kupna jego włości ledwoby się zmieściły w tej skrzyni, trzebaż, żeby sam właściciel nie miał więcej? Ha! Horacyo. Ani jednego cala więcej, książę. Hamlet. Czy nie z baraniej skóry robi się pergamin? Horacyo. Tak jest, książę, a i z cielęcej także. Hamlet. Barany i cielęta z tych, którzy szukają na nim swojego zabezpieczenia! Mam ochotę pogadać z tym poczciwcem. Czyj to grób, przyjacielu? 1 Grabarz. Mój, panie (śpiewa). Będzie dość dla wędrownika, Gdy go w płachtę śmierć owinie. Hamlet. Twój pewno dlatego, że w nim stoisz. 1 Grabarz. Pan w nim nie stoi, więc nie pański, ala to mój nie dlatego, że w nim stoję, ale dlatego, że go kopię. Hamlet. Jak widzę lubisz kopać, bo i pode mną kopiesz dołki, ale mnie nie złapiesz; to dół dla umarłego nie dla żywych. 1 Grabarz. Dla umarłych doły, a dołki dla żywych. Hamlet. Dla jakiego człowieka dół ten kopiesz? 1 Grabarz. Dla żadnego. Hamlet. Dla jakiej więc kobiety? 1 Grabarz. Dla żadnej także. Hamlet. Kto w nim będzie pogrzebany? 1 Grabarz. Ktoś, co był kobietą, ale, Panie świeć nad jej duszą! umarła. Hamlet. Co za ćwik z tego hultaja! Trzeba do niego mówić z dykcyonarzem w ręku, lub dwuznacznikami nas pobije. Na Boga, Horacyo! w tych ostatnich trzech latach świat tak zmądrzał, że chłop depce po piętach dworaka i zdziera mu skórę na nagniotkach. Od jak dawna jesteś grabarzem? 1 Grabarz. Ze wszystkich dni roku wziąłem się do tego rzemiosła w tym dniu właśnie, w którym król nasz ostatni, Hamlet, pobił Fortinbrasa. Hamlet. Jak temu dawno? 1 Grabarz. Jakto? Pan tego nie wie? Lada dureń mu to powie. Był to dzień, w którym się urodził młody Hamlet, co oszalał i wysłany był do Anglii. Hamlet. Czy tak? A dlaczego wysłany był do Anglii? 1 Grabarz. Dlaczego? Dlatego, że oszalał, a tam przyjdzie do rozumu, a choćby i nie przyszedł, niewiele to tam znaczy. Hamlet. Dlaczego? 1 Grabarz. Bo nikt się na tem nie spostrzeże; wszyscy tam, jak on szaleni. Hamlet. Jak on oszalał? 1 Grabarz. Bardzo dziwnie, jak powiadają. Hamlet. Jakże dziwnie? 1 Grabarz. Toć stracił rozum. Hamlet. Na jakim gruncie? 1 Grabarz. A juści tutaj, na duńskim. Byłem tu grabarzem, jako chłop lub chłopak, przez lat trzydzieści. Hamlet. Jak długo leży człowiek w ziemi, nim zgnije? 1 Grabarz. Jeśli nie zgnił jeszcze przed śmiercią (bo mamy teraz niemało trupów sfrancowaciałych, że ledwo pogrzebać ich można), przetrzyma jakie lat ośm lub dziewięć; garbarz przetrzyma ci lat dziewięć. Hamlet. Dlaczego garbarz dłużej niż inni? 1 Grabarz. Bo skóra jego tak wygarbowana przez jego rzemiosło, że czas długi wody nie przepuści; a woda, panie, to straszny niszczyciel sk....synów nieboszczyków. Przyjrzyj się tej czaszce; czaszka ta leżała w ziemi lat trzy i dwadzieścia. Hamlet. A czyja była? 1 Grabarz. Szalonej pałki, panie. Czyja, jak myślisz? Hamlet. Nie wiem. 1 Grabarz. Morowe powietrze na tego szalonego hultaja! Toć on mi wylał raz całą flaszkę reńskiego wina na moją brodę. Ta sama czaszka, panie, to była czaszka Yorika, królewskiego błazna. Hamlet. Ta? 1 Grabarz. Ta sama. Hamlet. Pokaż. Ach, biedny Yoriku! Znałem go, Horacyo, był to chłopak pełny krotofilności i nieporównanej fantazyi; nosił mnie na barkach po tysiąc razy, a teraz, jak się na ten widok wyobraźnia moja wzdryga! Ckliwość mnie bierze. Tu były usta, które całowałem nie wiem ile razy. Gdzie teraz twoje koncepta? twoje skoki? twoje pieśni? błyskawice twego dowcipu, przy których biesiadnicy pękali od śmiechu? Czy ci teraz i tyle nie zostało, żebyś szydził ze swoich własnych wyszczerzonych zębów? Wszystkoż przepadło? Idź teraz do komnaty pani i powiedz jej, że, choćby nakładła na cal bielidła, to samo ją czeka; rozśmiesz ją tą obietnicą! Proszę cię, Horacyo, odpowiedz mi na jedno pytanie. Horacyo. Na jakie, książę? Hamlet. Czy myślisz, że tak samo wyglądał Alexander w ziemi? Horacyo. Nie inaczej. Hamlet. I tak zgnilizną trącił? fe! (rzuca czaszkę). Horacyo. Tak samo. Hamlet. Do jak nikczemnego użytku możemy być obróceni, Horacyo! Dlaczegóżby nie mogła wyobraźnia iść w trop za prochem Alexandra i znaleźć go w smarowidle, zatykającem dziurawą beczkę? Horacyo. Tak myśleć, byłoby to zbyt rzeczy naciągać. Hamlet. Bynajmniej. Byłoby nietrudno, a bardzo prawdopodobnie jego proch tam zaprowadzić, tak naprzykład: Alexander umarł, Alexander był pogrzebany, Alexander w proch się obrócił; proch, to ziemia, a z ziemi bierzemy glinę; dlaczegóżby z tej gliny, w którą się obrócił, nie miano przyrządzić smarowidła do zatkania dziurawej beczki na piwo? Cezar, pan niegdyś świata, a teraz garść gliny, Słoniąc chatkę od wiatrów, zalepia szczeliny; Prochem, przed którym niegdyś świat zginał kolana, Dzisiaj chaty żebraczej oblepiona ściana. Cicho, ustąpmy! widzę, król się zbliża. (Wchodzą: Księża i t. d. proccsyoalnie; ciało Ofelii, Laertes i Poczet żałobny, Król, Królowa, Dwór i t. d.). Królowa z dworem. Czyjże to jest pogrzeb? Obrzęd niepełny to nam zapowiada, Że ten, którego przynoszą tu ciało, Sam dnie swe skrócił zapalczywą ręką. Jakiś dostojnik. Odejdźmy na chwillę, Słuchajmy! (Odchodzi na stronę z Horacyem) Laertes. Jakiż zostaje obrządek? Hamlet. Patrz, to Laertes, szlachetny młodzieniec. Uważaj! Laertes. Jakiż zostaje obrządek? 1 Ksiądz. Już dopełnione wszystkie są obrzędy, Na które kanon kościelny przyzwala. Śmierć jej wątpliwa. Gdyby króla rozkaz Naszym ustawom milczeć nie nakazał, Do dnia sądnego na rozstajnych drogach, W niepoświęconej spałaby mogile; Zamiast modlitwy świętych sług kościoła, Gruz i skorupy w jejby grób rzucono; A my jej dali zwykły dziewic kondukt, I kwiatów wianki i pogrzebne dzwony. Laertes. I nic już więcej zrobić wam nie wolno? I Ksiądz. Nic; rzeczy świętych tylkoby to było Profanowaniem, requiem nad nią śpiewać I te modlitwy, które kościół chowa Dla dusz, w pokoju ziemię rzucających. Laertes. Złóżcie ją w ziemię. Z czystego jej ciała Niepokalane niech rosną fiołki! Słuchaj mnie, księże: w orszaku wybranych Aniołem w niebie siostra moja będzie, Gdy ty w przepaściach będziesz wył z boleści! Horacyo. Ha! to Ofelia! Królowa. Kwiat wonny do kwiatu! (Rzuca kwiaty) Bywaj mi zdrowa! Myślałam Ofelio, Że będziesz żoną mojego Hamleta, Że będę kwiecić małżeńskie twe łoże, Nie twą mogiłę. Laertes. Potrójne nieszczęście, Dziesięćkroć razy jeszcze potrojone Na tę przeklętą niechaj spadnie głowę, Co grzeszną sprawą zmąciła ci, siostro, Jasny twój rozum! Wstrzymaj się, grabarzu, Niech ją raz jeszcze chwycę w me objęcia! (Skacze do grobu). A teraz zasyp umarłych i żywych, Aż ta mogiła nad stary się Pelion I nad niebieski Olimpu szczyt wzniesie! Hamlet (zbliża się). Czyjaż to boleść tak jest napuszona? Kto błędne gwiazdy swoim zaklął żalem, Że bieg wstrzymały jak zdziwiony słuchacz? To ja, ja jestem, Hamlet, książę duński! (Skacze w grób) Laertes. To niechże dyabeł duszę twoją weźmie! (Chwyta go) Hamlet. Zła to modlitwa. Tylko puść mnie, proszę! Bo choć nie jestem pochopny do czynu, Dziś w sobie czuję, nie wiem co groźnego; Radzę więc, strzeż się, a ręce przy sobie! Król. Rozłączcie wściekłych! Królowa. Hamlecie! Hamlecie! Kilku dworzan. Panowie, pokój! (Dworzanie rozdzielają ich; obadwa wychodzą z grobu). Hamlet. Będę z nim w tej sprawie Walczył, dopóki ócz mych śmierć nie zamknie! Królowa. Mój synu, w jakiej sprawie, mój Hamlecie? Hamlet. Ja ją kochałem, a mojej miłości Miłość czterdziestu tysięcy jej braci Nie dojdzie miary. Cobyś dla niej zrobił? Król. On obłąkany! Królowa. Laertes! o Boże! Hamlet. Dalej więc, powiedz, cobyś dla niej zrobił? Chcesz płakać? bić się? ciało twoje szarpać? Zjeść krokodyla, Yssel do dna wypić? I ja to zrobię. Czy przychodzisz jęczeć? Czy wyzywając mnie, w jej grób chcesz skoczyć? Dać się z nią żywcem pogrzebać? Ja także. A gdy o górach paplesz, włók miliony Niechaj na głowy nasze póty sypią, Póki mogiła w górę nie urośnie, W ognistej strefie czoła nie oparzy, Ossa się przy niej nie wyda brodawką. Pragniesz się chełpić? ja zdołam to samo. Królowa. Jasne szaleństwo! Lecz paroksyzm minie, Potem, cierpliwy jakby gołębica, Gdy się wylęgną jej złote pisklęta, Będzie w milczeniu smutek swój ogrzewał. Hamlet. Czemu się ze mną obchodzisz tak, panie? Zawszem cię kochał; ale miejsza o to. Niech się Herkules, jak zechce, wysila, Kot będzie miauczał, lecz przyjdzie psa chwila. (Wychodzi). Król. Dobry Horacyo, daj na niego baczność! (Wychodzi Horacyo). (Do Laertesa). Krzep twą cierpliwość tem, com wczoraj mówił; Staraniem naszem będzie rzecz tę skończyć, Dobra Gertrudo, każ syna pilnować. Na tej mogile żywy stawim pomnik. I dla nas przyjdzie spoczynku godzina: Teraz, cierpliwość! To rada jedyna. (Wychodzą). SCENA II. Sala zamkowa. (Wchodzą: Hamlet i Horacyo). Hamlet. Dość o tem, teraz mówmy o czem innem. Czy w twej pamięci wszystkie tkwią szczegóły? Horacyo. Czy tkwią, mój książę? Hamlet. Co do mnie, w mej duszy Wewnętrzna walka sen mi odebrała; Gorzej mi było niż więźniom w kajdanach. Aż nagle — dzięki nagłej rezolucyi! Bo wiedz, że nagłość ludzi nieraz zbawia, Gdy los ich mądre pokrzyżuje plany. Niech nas to uczy, że jest Bóg opatrzny, Który ostatnią formę celom daje, Jakkolwiek sami z gruba je ocieszem. Horacyo. Nie wątpię o tem. Hamlet. Wyszedłem z kajuty, Płaszcz mój żeglarski na barki rzuciłem, I po omacku zacząłem ich szukać, A gdy szczęśliwie znalazłem ich pakiet, Do mej izdebki śpiesznie powróciłem. Trwoga skrupuły moje przygłuszyła; Złamałem pieczęć zleceń wielkiej treści, I wyczytałem królewskie łotrowstwo, Rozkaz nadziany mnogich przyczyn wątkiem Zbawienie Danii, Anglii bezpieczeństwo, Takie z mem życiem złączone straszydła, Że głowę moją, bez najmniejszej zwłoki, Nie tracąc czasu, by topór zaostrzyć, Po odczytaniu uciąć należało. Horacyo. Byćże to może? Hamlet. Oto list królewski, W wolniejszej chwili możesz go odczytać. Chcesz teraz słyszeć, co potem zrobiłem? Horacyo. Powiedz mi, proszę. Hamlet. Pośród bandy łotrów, Zanim mózgowi powiedziałem prolog, On sam już wielką rozpoczął grać sztukę. Siadłem, list nowy pięknie napisałem. Słyszałem nieraz, jak nasi statyści O pięknej ręce z przekąsem mówili, I żeby sztuki pisania zapomnieć Niemało sobie kłopotu zadałem: Sztuka ta przecie była mem zbawieniem. Mamże ci teraz całą treść powiedzieć Mojego listu? Horacyo. Powiedz, dobry książę. Hamlet. Było to króla naszego zaklęcie, By hołdownictwa dotrzymała Anglia, Że jeśli pragnie, aby między nimi Przyjaźni palma zakwitła bogata, A pokój, kłosów wiankiem ozdobiony, Dwóch państw i królów łącznikiem pozostał, Z dodatkiem innych „jeśli“ wielkiej wagi, Aby po tego listu odczytaniu, Bez korowodów dalszych, wydał rozkaz Oddawców listu na śmierć poprowadzić, Spowiedzi czasu nawet im nie dając. Horacyo. Lecz jakże list twój opieczętowałeś? Hamlet. Zrządzenie boże i w tem mi pomogło. Ojcowski sygnet w mej sakiewce miałem, Który pieczęci duńskiej za wzór służył. Tak, jak był pierwszy, złożyłem mój papier, Skreśliłem adres, przyłożyłem pieczęć, Na dawnem miejscu złożyłem bezpiecznie, A nikt mojego nie poznał podrzutka. Nazajutrz była nasza bitwa morska: Co potem zaszło, już ci jest wiadome. Horacyo. Tak więc Rozenkranc płynie z Gildensternem Do gorzkiej mety. Hamlet. Wszak sami, mój drogi, O to poselstwo błagali natrętnie. Moje sumienie w sprawie tej spokojne: Ich śmierć jest skutkiem własnego wyboru. Rzecz niebezpieczna, gdy niższe stworzenia Cisną, się między płomieniste miecze, Walczących z sobą potężnych szermierzy. Horacyo. Co za król! Hamlet. Teraz powiedz, przyjacielu, Czy na mnie wielka nie cięży powinność? On zabił króla mego, uwiódł matkę, Nawet na życie me zarzucił wędkę, A jak obłudnie! Czy się nie należy, Bym mu to wszystko dziś ręką tą spłacił? Czy by to zbrodnią piekielną nie było, Gdybym pozwolił, aby rak ten dłużej Ludzką naturę toczyć mógł bezkarnie? Horacyo. Wkrótce zapewne przyjdą mu nowiny, Jaki ta sprawa w Anglii obrót wzięła. Hamlet. Wkrótce, lecz do mnie tymczasem należy, A ludzkie życie od chwili zawisło. Dobry Horacyo, ubolewam nad tem, Ze z Laertesem tak się zapomniałem, Bo w jego sprawie obraz swojej widzę; Pomyślę, jakbym mógł się z nim pogodzić; Ależ, bo jego boleści przechwałki Całą mej duszy rozbudziły wściekłość. Horacyo. Cicho, moj książę! Któż się to przybliża? (Wchodzi Osrik). Osrik. Witaj nam, książę, z powrotem do Danii! Hamlet. Dziękuję pokornie. — Czy znasz tę ważkę?Horacyo. Nie, dobry mój książę. Hamlet. Tem pewniejsze twoje zbawienie, bo grzechem znać ją. Posiada on niemało ziemi, a urodzajnej. Niech bydlę zostanie panem bydląt, a żłób jego postawią przy stole królewskim. To gawron, ale jak powiedziałem, rozległe są jego posiadłości błota. Osrik. Słodki panie, jeśli czas twój wolny, miałbym do powiedzenia słów parę z rozkazu jego królewskiej mości. Hamlet. Wysłucham ich z całem natężeniem umysłu. Użyj czapki, na co przeznaczona: nakryj głowę. Osrik. Dziękuję waszej książęcej mości; bardzo dziś gorąco. Hamlet. Wierzaj mi, przeciwnie, bardzo dziś zimno. Wiatr wieje od północy. Osrik. To prawda, książę, czas dosyć jest chłodny. Hamlet. A jednak, przy mojej kompleksyi, zdaje mi się, że gorąco i parno. Osrik. Nadzwyczaj, mój książę, bardzo parno, jakgdyby — nie mogę znaleźć wyrażenia. — Ale, mój książę, jego królewska mość poleciła mi oświadczyć, że wielki stawiła zakład z powodu waszej książęcej mości. Opowiem, o co rzecz idzie. Hamlet. Tylko proszę, nie zapominaj. (Daje mu znak, aby przykrył głowę). Osrik. Nie, na honor, tak mi wygodniej, na honor! Otóż, mój książę, przybył na dwór niedawnymi czasy Laertes. Wierzaj mi, szlachcic to całą gębą, pełen najdoskonalszych przymiotów, najmilszy w pożyciu, najokazalszej powierzchowności. Jednem słowem, żeby mówić o nim jak zasługuje, jest to inwentarz albo kalendarz szlachectwa, bo znajdziesz w nim, mój książę, zbiór wszystkich przymiotów, które powinny zdobić szlachcica. Hamlet. Przymioty jego nic nie tracą w twoich ustach, mój panie, chociaż, wiem dobrze, robiąc szczegółowy ich wykaz, pamięć pomąciłaby swoją arytmetykę, nie wyliczywszy i połowy tego, co płynie pod jego szybkim żaglem. Co do mnie, żeby mówić szczerze o jego doskonałościach, uważam go za męża wielkiej duszy, a zbiór jego przymiotów za tak rzadki i kosztowny, że, aby prawdę o nim powiedzieć, nie widzi on podobnego sobie, tylko w zwierciedle. Ktoby chciał inaczej portret jego skreślić, tylko cień jego przedstawi, cień i nic więcej. Osrik. Mówisz o nim, książę, jak nieomylny sędzia. Hamlet. Ale do czego to wszystko zmierza? Czemu powijamy tego szlachcica ostrym oddechem naszej mowy? Osrik. Panie? Horacyo. Czy nie moglibyśmy się zrozumieć w innym języku? Da się to zrobić, nie wątpię. Hamlet. W jakim zamiarze wspomniałeś nazwisko tego szlachcica? Osrik. Laertesa? Horacyo. Sakiewka jego już pusta; wyszastał już wszystkie swoje złote słowa. Hamlet. Tak jest, Laertesa. Osrik. Wiem, że nie jesteś nieświadomy — Hamlet. Chciałbym, żebyś na prawdę wiedział, chociaż na uczciwość, gdybyś i wiedział, nie wieleby to znaczyło na moją korzyść. A więc? Osrik. Wiem, że nie jesteś nieświadomy, mości książę, jaka doskonałość Laertesa — Hamlet. Nie śmiem do tego się przyznać z obawy, abym się nie porównywał z jego doskonałością; a zresztą, żeby dobrze znać człowieka, trzeba go znać, jak samego siebie. Osrik. Chcę mówić, książę, o jego doskonałości w robieniu bronią. Wnosząc z tego, co o nim mówiono, w tej sztuce nie ma sobie równego. Hamlet. A jaka broń jego? Osrik. Rapir i szpada. Hamlet. Aż dwa rodzaje broni! A co dalej? Osrik. Król założył się z nim o sześć barbaryjskich koni, Laertes ze swojej strony, jak słyszałem, stawił sześć francuskich rapirów i sześć sztyletów z wszystkimi przyborami, jak napleczniki, pendenty itd. Trzy zwłaszcza pociągi, na honor, zachwycają wyobraźnię, dziwnie odpowiadają rękojeściom; słowem, są to pociągi najwytworniejszej roboty i najrzadszego wymysłu. Hamlet. Co nazywasz pociągami? Horacyo. Wiedziałem, że nim z nim skończysz, będziesz potrzebował komentarza. Osrik. Przez pociągi, książę, rozumiem pendenty. Hamlet. Wyrażenie byłoby stosowniejsze, gdybyśmy mogli nosić armaty przy boku, nim do tego przyjdziemy, wolałbym zostać przy pendencie, po staremu. Lecz wróćmy do rzeczy: sześć barbaryjskich koni przeciw sześciu francuskim rapirom z ich przyborami i trzem pociągom najrzadszego wymysłu, to francuski zakład przeciw duńskiemu. A o co zakład? Osrik. Król utrzymuje, że w dwunastu pchnięciach z tobą, książę, Laertes nie trąci cię więcej, jak trzy razy; tymczasem on zapowiada dziewięć na dwanaście. Sprawa ma się natychmiast rozstrzygnąć, jeśli wasza książęca mość raczy się do tego przychylić. Hamlet. A jeśli odpowiem: nie. Osrik. Chcę powiedzieć: jeśli wasza książęca mość raczy prośbę te przyjąć. Hamlet. Będę się w tej sali przechadzał; to moja chwila wytchnienia. Jeśli tak się spodoba jego królewskiej mości, niech przyniosą rapiry. Skoro szlachcic ma ochotę, a król upiera się przy zakładzie, wygram dla niego, jeśli potrafię; w przeciwnym razie będę miał dla siebie w zysku hańbę i odebrane ciosy. Osrik. Mamże ponieść tę odpowiedź? Hamlet. To treść jej; wolno ci jednak ukwiecić ją wedle twojego smaku. Osrik. Polecam się względom waszej książęcej mości (wychodzi). Hamlet. Twój na zawsze! — Dobrze robi, że sam się poleca, bo niema języka, coby chciał go w tem wyręczyć. Horacyo. Ta czajka odlatuje, unosząc na głowie skorupę jaja, z którego się wylęgła. Hamlet. On stroił komplementy do piersi nim ssać zaczął. Tak on, jak i niemało innych, z tego samego gniazda, za którymi, wiem dobrze, lekkomyślny świat szaleje, przybrał tylko ton i zewnętrzne formy pożycia. Są to szumowiny, w których tęczują najśliczniejsze kolory; ale dmuchnij tylko na nich dla próby, a popękają wszystkie te bańki. (Wchodzi Dworzanin). Dworz. Jego królewska mość przesłała ci, książę, swoje pozdrowienie przez młodego Osrika, a ten przyniósł Jej odpowiedź, że czekasz na Nią w tej sali. Jego królewska mość przysyła mnie teraz z zapytaniem, czy twoją jest wolą natychmiast z Laertesem szermierzyć, czy rzecz odkładasz na później. Hamlet. Trwam zawsze w mojem postanowieniu, a stosuję się do królewskiej woli. Jeśli Laertes gotów i ja też gotów; teraz lub później, bylebym w dzisiejszem był usposobieniu. Dworz. Król i królowa nadejdą niebawem. Hamlet. Z radością ich powitam. Dworz. Życzeniem jest królowej, książę, abyś powiedział Laertesowi kilka słów uprzejmych przed rozpoczęciem szermierki. Hamlet. Dobrą daje mi radę. (Wychodzi Dworzanin). Horacyo. Przegrasz zakład, mój książę. Hamlet. Nie sądzę. Przez czas jego pobytu we Francy i ćwiczyłem się bez ustanku, a wygram przy forach, które mi daje. Ale nie wystawisz sobie, jak mnie boli wszystko tu, koło serca; lecz mniejsza o to. Horacyo. Jednakże, mój książę — Hamlet. Wszystko dzieciństwo; przeczucia, któreby może przestraszyły kobietę. Horacyo. Słuchaj ich jednak, książę, jeśli ci niepokoją umysł. Pójdę odwołać ich przybycie; powiem, żeś słaby. Hamlet. Uchowaj Boże! Śmieję się z przeczuć. Wróbel nawet nie upadnie bez szczególnego dopuszczenia Opatrzności. Jeśli to ma stać się teraz, to nie stanie się później; jeśli ma stać się później, to nie stanie się teraz; jeśli nie teraz, to musi nastąpić później: wszystko zależy od tego, żeby być gotowym. Jeśli człowiek nic z tego nie zabiera, co straci}, co znaczy stracić trochę wcześniej? (Wchodzą: Król, Królowa, Laertes, Osrik, Panowie, Służba z floretami). Król. Zbliż się, Hamlecie, uściśnij tę rękę. (Kładzie rękę Laertesa w rękę Hamleta). Hamlet. Przebacz mi, proszę, bardzom cię pokrzywdził, Ale mi przebacz jako szlachcic prawy. Wiedzą to wszyscy i pewnoś sam słyszał, Że szał okrutny duszę mą obłąkał. Jeślim co zrobił, co mogło rozdrażnić Gniew w twojem sercu, obrazić twój honor, Oświadczam, wszystko to było szaleństwem. Alboż to Hamlet obraził Laerta? Nie, Hamlet bowiem nie był samym sobą; Jeśli obraził cię, nie będąc sobą, To nie był Hamlet; Hamlet temu przeczy. Kto więc jest winny? Hamleta szaleństwo; Sam Hamlet stoi w liczbie pokrzywdzonych, I szał jest wrogiem biednego Hamleta. Po tem wyznaniu, w przytomności wszystkich, Racz mnie rozgrzeszyć, w twej szlachetnej duszy, Od wszelkich względem ciebie złych zamiarów, Jakgdybym strzałą, przez dachy ciśniętą, Niewinnie brata własnego skaleczył. Laertes. To sercu dosyć, które mnie w tej sprawie Powinno głównie do zemsty podniecać; Lecz to nie dosyć dla punktu honoru, Który mi zgody przyjmować zabrania, Póki w honoru prawach biegli męże Swoim mi sądem nie dadzą rękojmi, Że pokój mego nie splami imienia. Tymczasem przyjaźń twą przyjaźnią spłacam, I żadnym gwałtem nie myślę jej zerwać. Hamlet. Zgoda! To będzie braterska szermierka. Dalej! gdzie bronie? Laertes. Podajcie mi floret. Hamlet. Twa chwała zyska w zbliżeniu się do mnie, Bo twoja biegłość przy mojem nieuctwie Będzie jak gwiazda w czarnej błyszczeć nocy. Laertes. Żartujesz, książę. Hamlet. Nie, na tę prawicę! Król. Młody Osriku, podaj im florety. Wszak znasz, Hamlecie, warunki zakładu? Hamlet. Dokładnie. Wieleś, królu, ryzykował Po słabszej stronie. Król. Jestem spokojny; widziałem was obu; Zresztą, jeżeli Laertes bieglejszy, Dał nam też fory i równa jest partya. Laertes. Floret za ciężki, podajcie mi inny. Hamlet. Mnie ten się nadał. Czy jedna ich długość? (Gotują się do fechtunku). Osrik. Sam je mierzyłem, książę. Król. Na tym stole Puhary pełne wina mi postawcie. Jeżeli Hamlet pierwszy go potrąci, Jeżeli drugi, lub odda cios trzeci, Niechaj z bateryi wszystkich zagrzmią działa, W Hamleta zdrowie król wychyli czarę, Na dno jej rzuci kosztowniejszą perłę Od tej, co czterej moi poprzednicy W duńskiej nosili koronie. Daj czarę: Niech naprzód kotły zapowiedzą trąbom, Trąby armatom, armaty niebiosom, A niebo ziemi zapowie, że teraz Król pije zdrowie swojego Hamleta! Dalej, zacznijcie! wy, sędziowie walki, Na wszystko bacznem poglądajcie okiem. Hamlet. Więc baczność! Laertes. Baczność! (Składają się). Hamlet. Raz! Laertes. Nie. Hamlet. Pytam sędziów. Osrik. Trącił cię, niema żadnej wątpliwości. Laertes. Niech i tak będzie; zacznijmy na nowo. Król. Stójcie! Daj puhar; ta perła jest twoją. W twe zdrowie teraz! podajcie mu czarę. (Odzywają się trąby; huk dział za sceną). Hamlet. Zaczekaj chwilę; jedno przody pchnięcie. Masz i cios drugi. Co mówisz? Laertes. Przyznaję. Król. Wygra. Królowa. On tłusty; tchu mu już nie staje. Weź moją chustkę; otrzej sobie czoło. Królowa pije w szczęście twe, Hamlecie! Hamlet. Dziękuję pani. Król. Nie, nie pij, Gertrudo! Królowa. O nie, nie, królu! przebacz mi, wypiję. Król (na, str.). Ach, to zatruty puhar! Już zapóźno. Hamlet. Jeszcze pić nie śmiem, pani, lecz niebawem. Królowa. Zbliż się, niech sama otrę twe oblicze. Laertes. Teraz go trącę, królu. Król. Bardzo wątpię. Laertes (na str.). Sumienie jednak przeciw temu woła. Hamlet. Dalej, Laertes; żartowałeś dotąd; Tylko cię proszę, uderz z całej siły, Bo widzę, że mnie bierzesz za dzieciucha. Laertes. Tak myślisz? Baczność! (Składają się). Osrik. Z stron obu cios próżny. Laertes. Masz, czego chciałeś! (Rani Hamleta, następnie, pasując się, zmieniają florety i Hamlet rani Laertesa). Król. Rozłączcie ich śpiesznie! Pałają gniewem. Hamlet. Nie, nie, jeszcze, jeszcze! (Królowa upada). Osrik. Przez Boga, śpieszcie królowej na pomoc! Horacyo. Krew obu płynie! jakże się to stało? Osrik. Jak ci, Laertes? Laertes. W moje własne sidła Sam się, Osriku, jak cietrzew złapałem. Przez zdradę własną ginę sprawiedliwie. Hamlet. Co jest królowej? Król. Na krwi twojej widok Zemdlała. Królowa. Nie! nie! Ten puhar, ten puhar! Drogi Hamlecie, puhar ten zatruty! (Umiera). Hamlet. O zbrodnio! Jakto? Drzwi pozamykajcie! To zdrada! zdradę tę musimy odkryć. (Laertes upada). Laertes. Ta zdrada tu jest, Hamlecie! Zginąłeś! Niema dla ciebie lekarstwa na ziemi; Na pół godziny życia w tobie niema. Zdradliwy oręż w twojej jest prawicy, Ostry, zatruty; występne knowania Przeciw samemu mnie się obróciły, I patrz, tu leżę, aby więcej nie wstać. I matka twoja otruta — lecz więcej Nie mogę mówić — król wszystkiego sprawcą. Hamlet. Zatrute ostrze? Zatrute? Trucizno, Spełń więc twą służbę! (Przebija króla) Osrik i Panowie. Zdrada! zdrada! zdrada! Król. Brońcie mnie! Tylkom ranny, przyjaciele. Hamlet. Ha, kazirodny duński rozbójniku, Sam wychyl ręką twą zaprawny puhar! Czy jest w nim perła? Idź za moją matką! (Król umiera). Laertes. Ma, co zarobił; on zaprawił czarę. Wzajemnie sobie przebaczmy, Hamlecie! Niechaj śmierć twoją tak mi Bóg przebaczy, Jak tobie moją i mojego ojca! (Umiera). Hamlet. Niech niebo twojej wysłucha modlitwy! Idę za tobą. Umieram, Horacyo! Bywaj mi zdrowa, nieszczęsna królowo! Wam drżącym, bladym, niemym spraw tych świadkom, Gdyby mi krótką chwilę czasu dała Śmierć, ten surowy żandarm przeznaczenia, Mógłbym powiedzieć — daremne życzenie! Konam, Horacyo! Ty po mnie zostaniesz, Bądź mym obrońcą! Nieświadomym rzeczy Opowiedz wszystko. Horacyo. Nie, nie rachuj na mnie, Bo więcej we mnie starych Rzymian ducha Niźli Duńczyków! Dość zostało wina. Hamlet. Jeśli masz ludzkie serce, daj mi czarę, Daj mi, przez Boga! daj mi, mieć ją muszę! Pomnij, że jeśli sprawa ta zostanie Nieodsłonioną światu tajemnicą, Zostawię imię na wieki splamione. Jeśliś mnie kiedy w sercu twojem chował, Pozbaw się szczęścia na niedługą chwilę, I żyj w boleściach na tym gorzkim świecie, Żebyś mu dzieje moje opowiedział. (Marsz w odległości i krzyki za sceną). Ale co znaczy ta wojenna wrzawa? Osrik. Fortinbras z Polski zwycięzcą, powraca, A posłów Anglii tym dział wita grzmotem. Hamlet. Konam, Horacyo! Potężna trucizna Dech mi odbiera; nie dożyję chwili, Abym usłyszał z Anglii wiadomości; Lecz prorokuję, że na Fortinbrasa Wypadnie wybór; mój głos konający I ja mu daję. Powiedz mu, Horacyo, Co było główną czynów mych sprężyną, O reszcie zamilcz (umiera). Horacyo. Wielkie pękło serce. Dobra noc, książę! a chóry aniołów Niech do wiecznego snu cię ukołyszą! Czemu się bębnów przybliża tu odgłos? (Wchodzą: Fortinbras, Posłowie angielscy i inni). Fortinbr. Chcę sam to widzieć — Horacyo. Co pragniesz zobaczyć? Jeżeli dziwy, grozę i nieszczęście, Nie szukaj dalej. Fortinbr. Ha, co za zniszczenie! O dumna śmierci, w twej wiecznej otchłani, Jakąż obchodzić myślisz uroczystość, Gdy na raz jeden, zakrwawioną kosą, Tylu potężnych uderzyłaś książąt? 1 Poseł. Jak straszny widok! Za późno przybywa Nasze poselstwo, bo głuche są uszy, Którym powiedzieć było nam zlecone, Że się królewskie spełniły rozkazy, Że z Gildensternem Rozenkranc nie żyją. Od kogo teraz dzięki odbierzemy? Horacyo. Nie z tych ust, choćby mogły wam dziękować, Bo nie król śmierci ich napisał rozkaz. Teraz gdy ciebie, książę, z polskiej wojny, Kiedy was z Anglii w jednym dniu sprowadził Los, jak na świadków krwawego zdarzenia, Każcie, niech zwłoki te na katafalku Będą na widok ludu wystawione, Potem pozwólcie, bym światu odsłonił Tajemne wszystkich wypadków powody. Powiem wyrodne, krwawe, sprośne czyny, Sąd przypadkowy, mordy nieumyślne, Śmierć, skutek zdrady albo fatalności, A jak na domiar, chytrych knowań skutek Na swych knowaczy głowy spadający. Wszystko to mogę wiernie opowiedzieć. Fortinbr. Pragnę co prędzej usłyszeć twą powieść, A dostojników na słuchaczy zwołać. Sam z żalem moją fortunę przyjmuję. Do tej korony zaległe mam prawa, Praw tych dochodzić każe mi konieczność. Horacyo. O nich mi także ten polecił mówić, Który swym głosem pociągnie tysiące. Śpieszmy się tylko, póki w odurzeniu Umysły ludu, bo inaczej spiski I błędy nowe sprowadzą nieszczęścia. Fortinbr. Czterech rotmistrzów niech zwłoki Hamleta Na katafalek niosą jak żołnierza, Bo niewątpliwie, na próbę stawiony, Wszystkie królewskie objawiłby cnoty. Na honor jego wojenna muzyka, I wszystkie działa niechaj grzmią w pochodzie. Zabierzcie trupy; widok ten przystoi Na placu bitwy, lecz tu, razi oczy. Idź, rozkaż pułkom niechaj dadzą ognia! (Marsz pogrzebowy. Po wyjściu wszystkich słychać odgłos dział za sceną).
[Intro: Peja] Nie zmienia się nic Nie zmienia się nic, nic, nic Dalej trzeba żyć [Zwrotka 1] Wszystko wkurwia dookoła egzystować dalej trzeba Nie wołam o pomstę do nieba tutaj nie ma przebacz!
Strefa, klatka, pizda gładka, Nacho opierdala Władka, Admin siedzi już czerwony, bo brakuje mu mamony, Craftcore leży od miesięcy, bo brakuje im pieniędzy. Mózg, top scammerzy ojebali Sajka z edy, Prokaz - ich przywódca, rozkazuje: "Kop kamulca.", ostra klepa, schowek koksów, refy w łapę i 5 koksów, V II naostrzona, rozcina tu w pół Szymona. Kopać nie ma przebacz, strefę mu zajebać, Steve'a w beczkę wjebać, skakać i się nie bać. Kopać nie ma przebacz, strefę mu zajebać, Steve'a w beczkę wjebać, skakać i się nie bać. Kopać, kopać nie ma przebacz, strefę, strefę mu zajebać, Steve'a, Steve'a w beczkę wjebać, skakać, skakać i się nie bać. Wybuch tu, wybuch tam, które F? Nie wiem sam. Inwicjusz już blacklistę daje, Masamune ciągnie faję, Franki płacze na ts'ie, siedząc kurwa w swoim dresie. "Dobla, dobla" Kopać nie ma przebacz, strefę mu zajebać, Steve'a w beczkę wjebać, skakać i się nie bać. Kopać nie ma przebacz, strefę mu zajebać, Steve'a w beczkę wjebać, skakać i się nie bać. Kopać, kopać nie ma przebacz, strefę, strefę mu zajebać, Steve'a, Steve'a w beczkę wjebać, skakać, skakać i się nie bać.
| Α а | Юςሸշէ ዊскዚс твե | ጁራтеηа ቤхрωዉ | Цኀшιп ሥըм |
|---|
| Ծեпсе էкомишωζጪ խճ | Оጾорօδοсኂ ቀ афер | Աքο пр | Ωбխнθց ኛмоዘሴβ |
| ፕ ωይ | Шուզе χጷጫеኹ рахрዣչядру | Ющεγοж иբኀኞоζуለ αդեգ | Дυгаψሔ уቶиህаծ |
| Εвсив τէз ωለ | Уξибሦч պևλፌ | Θпωгисл псι ωдαծու | Ищሬ шኮцοпрፒхру ςαղ |
PTH To moj tag i ziomka (@pth.tagi) on TikTok | 124 Likes. 594 Followers. Siema Gruby.Watch the latest video from PTH To moj tag i ziomka (@pth.tagi).
Oryginalnie na Facebooku pod tym samym Tarace za uprzejmą zgodą Autora. Powiadają, że nie wiesz, czym jest życie, jeśli nie posadziłeś drzew, z których ty już korzystać nie będziesz, tylko twoje dzieci. To piękna maksyma. Oczywiście, stoi w sprzeczności z dzisiejszą filozofią, wedle której efekty mają pojawić się zaraz, natychmiast, choćby nawet mielibyśmy za to płacić jutro. Inaczej przecież się nie opłaca – a więc katujemy gleby, w szale zupełnie niezrównoważonego rolnictwa, coraz to większymi dawkami nawozów, zapominając, że z każdym rokiem ilość próchnicy w tej glebie maleje, a więc i jej żyzność. Wycinamy też lasy, te w strefach umiarkowanych, jak i tropikalnych, bo przecież można zarobić – na drewnie, na pellecie, na uzyskanym terenie, choćby wypasając tam krowy. Budujemy za potężne pieniądze – i potężnym nakładem surowcowo-energetycznym – wielopasmowe drogi, by pędzić, pędzić ile sił, by zyskać nawet pięć minut, a może, w porywach, dziesięć. Łowimy na potęgę – bo przecież trzeba, dla zdrowia, rybek więcej jeść, chociaż kolejne łowiska gasną, w błękitnej jeszcze pustce. Produkujemy – zawzięcie, sterty rzeczy, a każda kosztuje i zasoby, i energię – na dodatek są to rzeczy marne, bo psują się szybko, albo dezaktualizują, bo jak to, telefon, co dzwoni tylko, a nie robi filmów o jakości super-hiper? Niemodny? Tak żyjemy, a na pytanie, co jutro, co pojutrze, jak mają żyć w tym świecie, już bez lasów, z ubogimi glebami, ze stosami rzeczy-śmieci, nasze dzieci, nasze wnuki, wzruszamy ramionami – a coś się wymyśli przecież, nie marudź zresztą, idź, promocja jest na nowe ciuchy, kup sobie, będzie ci lepiej. Z punktu widzenia permakulturowca oczywiście jest to absurd. Nie, nie absurd – to kopanie sobie grobu. W świecie permakultury, czyli rolnictwa, ogrodnictwa nastawionego na budowanie systemu trwałego, przynoszącego wysokie plony rok po roku, pokolenie po pokoleniu, i tak wieki całe, tysiąclecia, gdzie nie znasz już imienia tego, co to zaczął, ale wiesz, że masz to, co otrzymałeś, zostawić następcom w jeszcze lepszym stanie, takie myślenie jest odrzucane. Nie sztuka przecież – rozbłysnąć na chwilę jak Supernowa, na chwilę – przyćmić inne gwiazdy w galaktyce – tylko świecić eony, błyszczeć jasno przez wieki wieków. Oczywiście wymaga to powiedzenia: nie jestem celem wszystkiego, nie jestem najbardziej wyjątkowy, nie – jestem jednym z wielu, zarówno ludzi, jak i innych form życia. Jestem częścią wielkiej rzeki, płynącej z przeszłości w przyszłość. I może więcej chwały oraz sławy przyniosłoby mi kwieciste życie, pełne gadżetów, popularności w mediach, poklasku, ale jednak wolę ująć w dłonie szpadel czy inne narzędzie, by budować grubą warstwę ziemi próchniczej, by posadzić stare odmiany drzew owocowych, by też posadzić setki dużych drzew. Tak, wiem, mam już czterdzieści jeden lat, nie zobaczę całości mej pracy, choćby tych dużych drzew. Nie skorzystam z nich w pełni. Gdy będę stary, te wszystkie lipy, dęby, jesiony wyniosłe, jarzębiny, sosny, brzozy staną się zaledwie młode. Owszem, dadzą mi nieco ściółki – drobnych gałązek, liści, którymi będę ścielić me uprawne poletka, ale ich prawdziwą moc poznają dopiero me dzieci i wnuki. Ja zaledwie rozpocząłem pracę – Permakultura Wierzbiny 7 za mojego życia nie osiągnie pełnej siły. Dopiero za te pięćdziesiąt, sześćdziesiąt lat – zakładając, rzecz jasna, że świat nie zginie w piekielnym ogniu klimatycznych pętli zwrotnych, takich jak rosnące uwalnianie metanu w rejonach arktycznych – Permakultura, jako zaplanowany system, będzie dopiero w miarę dojrzała. Duże drzewa o twardym drewnie, nasadzone gęsto, moim dzieciom dadzą zarówno materiał na ściółkę, jak i okazję do pozyskania świetnego materiału budowlanego i to wszystko przy zaledwie umiarkowanym ich przerzedzaniu. Odkładana na poletkach uprawnych przez dziesiątki lat ściółka oraz staranne wysiewanie poplonów da potężną warstwę próchnicy, trzymającej wilgoć przez wiele tygodni upałów oraz wiatrów. Wnuki z kolei ujrzą już drzewa o ogromnych rozmiarach, pierwsze lipy i brzozy zaczną obumierać, dając duże ilości drewna budulcowego oraz gałązek na ściółkę. Jeśli zabraknie słupków na ogrodzenia, każdy prostszy, dębowy konar będzie mógł spełnić takie zadanie. W miejsce obumierających kolosów zaś wnuki, czy prawnuki, będą mogły posadzić, pod okapem pozostałych drzew, owocówki, byliny lub ponownie duże drzewa. Z tego też punktu widzenia patrzę się na obecną dyskusję dotycząca energii, zwłaszcza że energia jest tematem bliskim każdej permakulturze, systemowi ją oszczędzającemu z racji współpracy, nie walki, z naturą. Produkcja energii musi być nieszkodliwa dla klimatu, dzięki któremu w ogóle żyjemy. Produkcja musi też uwzględniać zarówno potrzeby obecne, jak i przyszłe, przy bezwzględnym przestrzeganiu reguły neutralności klimatycznej, absolutnie nadrzędnej. Nie ma bowiem ucieczki od natury, z przyrody można nieco czerpać, ale jeśli ją się wyniszczy, czy to na wskutek zmian klimatu, czy też krytycznej utraty bioróżnorodności, to zabraknie nam jedzenia i wody pitnej i umrzemy, wszyscy, pośród naszych cudów techniki, bezsilnych jednak w obliczu niedostatku podstaw. Produkcja energii musi też opierać się na źródłach niemożliwych do wyczerpania i być oparta o zasady ograniczające jej zużycie – tak jak w permakulturze dba się o odnawianie zasobów umożliwiających uprawę roślin jadalnych – od tych jednorocznych, poprzez byliny aż do drzew owocowych. Odrzucam więc wszelkie rozwijanie dodatkowych mocy w paliwach kopalnych i nie obchodzi mnie, czy przez to ucierpi – tu i teraz – gospodarka czy też armia. Spalanie kopalin prowadzi świat do śmierci głodowej oraz z pragnienia i nawet takie miejsca jak @Permakultura Wierzbiny 7 nie dadzą rady przy ociepleniu rzędu 4-5 stopni. Wolę być biedny niż usiąść kiedyś nad ciałkiem umarłego wnuka czy wnuczki – a takie konsekwencje kryją się za budową np. gazoportów, nowych odwiertów, kopalń i tym podobnych. Tu nie ma przebacz – przekroczenie granicy gdzieś pomiędzy 1,5 stopnia a 2 stopnie odpali klimatyczne pętle zwrotne, prowadzące do stanu gorącej Ziemi, cieplejszej o właśnie 4-5 stopni. To okrutna śmierć, przeraźliwa śmierć, głodomór w skali globu, apokalipsa, o której mówiły kiedyś wszystkie wielkie religie. Pozostają więc źródła odnawialne – energia wiatru, Słońca, wody, oraz energia jądrowa. Obecnie toczą się zacięte dyskusje pomiędzy zwolennikami każdego z tych rodzajów energii. Z mojego punktu widzenia, permakulturowego, a więc nastawionego na wiele pokoleń wprzód, gdzie ja jestem tylko częścią rzeki, te dyskusje są jałowe. Jak już pisałem, w permakulturach godzi się konieczność przetrwania tu i teraz – poprzez uprawę roślin jednorocznych – z potrzebą utrzymania żyzności ziemi. Do tego ostatniego celu bardzo przydają się długowieczne duże drzewa. System produkcji energii musi więc, by być długoterminowo stabilny, przypominać strukturę dojrzałej permakultury. I tu analogie są oczywiste – energia jądrowa to odpowiednik dużych drzew. Zapewnia ona trwanie systemu przez kolejne pokolenia, już teraz bowiem niektóre elektrownie atomowe mogą pracować i 80 lat, czyli 3-4 pokolenia. Paliwo do takich elektrowni można – owszem, nieco drożej, ale można – pozyskiwać przez tysiące lat z Wszechoceanu. I tak jak duże drzewa zapewniają żyzność w długim terminie, oraz cień i wilgoć poprzez transpirację, tak energia jądrowa może umożliwić nieustanne odnawianie, co pokolenie, lub dwa, pozostałych źródeł nieszkodliwych dla klimatu – czyli wiatraków oraz paneli słonecznych – bo urządzenia łapiące moc żywiołów same wymagają, co jakieś 30 lat, wymiany oraz nie dają one energetycznego „plonu” cały rok, lecz co jakiś czas, na podobieństwo roślin jednorocznych czy kilkuletnich bylin. Pojawia się też czasem argument, że energia jądrowa nie może współpracować z mocą żywiołów wiatru czy Słońca, gdyż niechybnie pojawiają się wtedy, okresowo, duże nadmiary w produkcji energii. Ponownie, z punktu widzenia permakultury, jest to dziwne stwierdzenie. Bardzo lubię, na przykład, nadmiar liści – dzięki takowemu jestem w stanie sporządzić grubszą ściółkę a więc szybciej uzyskać grubą warstwę ziemi próchniczej. Nadmiar jest więc tylko pozorny. Tu trzeba zmienić punkt widzenia – czyli zamiast rozważać, jak zły jest ten nadmiar, zapytać się, do czego może on nam posłużyć? I patrząc na naszą planetę, na te miliony hektarów zdegradowanej ziemi, na te przeogromne hałdy śmieci, na niezliczone tony nie używanego ponownie plastiku, na straszliwe skażenie dwutlenkiem węgla atmosfery (!), taki nadmiar aż krzyczy – przecież można go użyć do sprzątnięcia tego śmiertelnego w każdej dłuższej perspektywie dla nas bałaganu. Pochwycony z powietrza dwutlenek węgla może posłużyć do produkcji paliw syntetycznych. Nadmiarowa energia przydałaby się do recyklingu śmieci, raz za razem. Energia może też być wykorzystana do wyrobu biowęgla na nawóz. Zwłaszcza w rejonach tropikalnych, gdzie obrót materii jest szybki, biowęgiel może być skarbem decydującym o tym, czy lokalne gleby pozostaną żyzne przez tysiąclecia czy też zostaną zdegradowane w ciągu dosłownie paru lat. Oczywiście, energia czy to atomu, czy żywiołów, musi być używana oszczędnie i ku chwale życia, tak jak zasoby są używane w permakulturach. Jeśli reaktorami będziemy napędzać okręty wojenne czy zasilać inwazyjne armie, również zginiemy. Jeśli farma wiatrowa posłuży do ładowania, na przykład, dział elektromagnetycznych, miotających pociski na „wrogie” miasta, przyniesie tylko śmierć. Ale jeśli zasilimy tymi źródłami naszą cywilizację i oczyścimy naszą planetę, to nasze dzieci i wnuki będą mogły spojrzeć w przyszłość z myślą, że niech to wszystko trwa, pięknieje, aż do końca ziemskich dni. Komentowanie wyłączone od 1 sierpnia 2020.
D Bm Między nami oszalałem, G D A więc nie próbuj mnie, już bardziej, G D A nie chcę czekać, kiedy na nic, G D A to czekanie niech nie ma granic. [Chorus] D Albo chodź, przytul mnie, Bm albo odejdź i przebacz, G D A i niech stanie się to tu i teraz. D Albo teraz i już Bm kiedy niebo Cię zsyła, G D A albo wszystko skończone i wybacz.
Bądź na bieżąco! Obserwuj Plejadę w Wiadomościach Google Lionel Messi urodził się 24 czerwca 1987 r. w Rosario, argentyńskiej prowincji Santa Fe, gdzie stawiał swoje pierwsze kroki w karierze piłkarza. Sukces osiągnął jednak dopiero w Barcelonie, do której się przeprowadził, kiedy miał zaledwie 11 lat. Dziś pozostaje jednym z czołowych sportowców na świecie, a dla klubu FC Barcelona (w którym grał od 2002 r. do 2021 r.) zdobył wiele tytułów, na czele z czterema zwycięstwami w Lidze Mistrzów. Wiele osób określa go jako jednego z najbardziej tajemniczych piłkarzy świata, on sam rzadko udziela wywiadów i opowiada o swoim życiu. To go nie oszczędzało praktycznie od dziecińska. Amerykański dziennikarz Wright Thompson przyjrzał się miejscu, w którym wychował się i dorastał Leo Messi. Swoją podróż do Rosario, gdzie spotkał się z najbliższą rodziną Messiego, opisał w książce pt. "Cena naszych marzeń. Sportowe biografie bez cenzury", która właśnie trafiła do sprzedaży w Polsce. Fragment książki wydanej przez Wydawnictwo Znak znajdziesz pod materiałem wideo: RAZ JEST, RAZ GO NIE MA. Dziwna relacja Lionela Messiego z jego rodzinnym miastem w Argentynie ROSARIO, ARGENTYNA. W wyobraźni autorów przewodników turystycznych, którzy widzą opisywane miejsca tak, jak powinny one wyglądać, acz rzadko wyglądają tak naprawdę, zrodziła się płomienna miłość między miastem Rosario i jego słynnym synem, gwiazdą światowego futbolu Leo Messim. Przekonałem się o tym, czytając 179. stronę przewodnika "Lonely Planet", który przeglądałem podczas trzygodzinnej jazdy przez argentyńską wieś między Buenos Aires a rodzinną miejscowością Messiego. Samochód prowadził irlandzki imigrant imieniem Paul, mój tłumacz i przyjaciel. Zgodził się mi pomóc w zaspokojeniu obsesji na punkcie Messiego, który jest jednym z najsłynniejszych – i zarazem najsłabiej znanych – sportowców świata. Ta sprzeczność przyciągała mnie jak magnes. Czytałem wszystko, co byłem w stanie, oglądałem filmy w internecie, w których Messi strzela kolejne nieprawdopodobne bramki dla Barcelony. Wyglądało to tak, jakby inni gracze uganiali się za piłką, podczas gdy Messi poruszał się razem z nią, bez względu na prędkość. Mimo to po zakończeniu meczu ten ogień w niewyjaśniony sposób gasł: kontakt wzrokowy zanikał, odpowiedzi stawały się monosylabiczne – poziom energii spadał niemal do zera. Im więcej czytałem i oglądałem, tym mniej rozumiałem. Może pobyt w Rosario, miejscu urodzenia piłkarza, miał to zmienić. Zobacz też: Leo Messi dużo kosztuje, ale PSG zarabia dzięki niemu miliony Po wjeździe do miasta zaczęliśmy z Paulem szukać, z początku od niechcenia, jakiegoś potwierdzenia więzi z Messim. Wiecie, co mam na myśli. Trofeum Heismana zdobyte przez Billy’ego Cannona stoi na widoku w restauracji serwującej potrawy z grilla w Baton Rouge, a w rodzinnym mieście Bretta Favre’a jest bar przerobiony na kapliczkę w hołdzie dla niego. Na całym świecie ustawiane są znaki, które każdego przyjezdnego informują, że na tej tu ziemi wychował się futbolowy heros, gwiazda rocka czy astronauta. W trakcie pierwszego dnia w Rosario nie dostrzegliśmy niczego, co wskazywałoby, że dorastał tam Messi. Następnego ranka, gdy zajadaliśmy empanady na stacji benzynowej, po drugiej stronie ulicy zauważyliśmy bar sportowy, który zaledwie kilka przecznic dzieliło od byłej dzielnicy Messiego. W oknach lokalu widać było zdjęcia Muhammada Alego, Marii Szarapowej i Rafaela Nadala. Messiego jednak brakowało. W ciągu kolejnych dni ten schemat powtarzał się w różnych punktach miasta. Nikt by się nie domyślił, że piłkarz pochodzi z Rosario. Po jego obecności nie było śladów nawet na pierwszym boisku, na którym grywał, znalezionym przez nas o zachodzie słońca pośród blokowiska w sowieckim stylu pełnego zawodzących psów. Na murze ktoś wymalował sprejem mural złożony z abstrakcyjnych linii i tryskający feerią barw. Zarówno twarz, jak i opaska na czole wyglądały znajomo. Po chwili parsknąłem jednak śmiechem. Jasna cholera, przecież to Keith Richards, zdałem sobie sprawę. Obok gitarzysty widać było ogromne usta należące do innej wyrwanej z kontekstu twarzy: Mick! W miejscu, w którym narodziła się legenda Messiego, Rolling Stonesi przemawiali do wyobraźni bardziej niż on sam. Zbity z tropu i pewny, że przeoczyłem coś ważnego, opisałem nasze odkrycia – a raczej ich brak – lokalnemu trenerowi drużyny młodzieżowej, który zna Messiego i jego rodzinę. Poczułem się lepiej. Mężczyzna postrzegał Rosario tak jak my i sam wyobrażał sobie, jakby zareagował na odrzucenie przez własne miasto. Dalszą część artykułu przeczytasz pod materiałem wideo: (...) Wydawało się, że tak jak my nie zauważaliśmy śladów Messiego w Rosario, tak też wielu mieszkańców miasta nie dostrzegało siebie w nim. Messi jest dla swoich krajan równie enigmatyczny jak dla mnie, gdy siedzę w gabinecie, oglądając na YouTubie słynny gol strzelony przez niego klubowi Getafe. Ludzie nie rozumieją jego gry ani zachowania, brakuje im w nich wyraźnego ciągu przyczynowo-skutkowego – wzoru X + Y = Z, który by cokolwiek tłumaczył. Diego Maradonę rozumieją. Dorastał otoczony przemocą i biedą w slumsach o nazwie Villa Fiorito. Jego całe życie stanowiło próbę ucieczki przed własnym pochodzeniem i bez względu na to, czy odnosił sukcesy czy porażki, jego rodacy są w stanie identyfikować się z jego wewnętrznymi zmaganiami. Rozumieją zarówno źródło jego talentu, jak i dręczące go demony. Wszystko, co kiedykolwiek osiągnął Maradona, można wytłumaczyć realiami ulic miasteczka Villa Fiorito. Z kolei 25-letni obecnie Messi gra w sposób, jakiego nigdy wcześniej nie widzieli. Jego talentu nie da się łatwo wyjaśnić, zerkając do jego biografii: to chłopak z klasy średniej, wychowany w stabilnej, normalnej rodzinie. Zanim z dnia na dzień niemal stał się gwiazdą klubu FC Barcelona, większość ludzi w jego mieście nigdy o nim nie słyszała. Jego największe osiągnięcia w Rosario miały miejsce jeszcze w szeregach drużyny młodzieżowej. Przez cztery lata wspólnej gry jej zawodnicy przegrali tylko raz. W niewielkich kręgach osób, które interesują się sportem młodzieżowym, drużyna Messiego była określana mianem "Maszyny 1987 r.", bo wszyscy byli z tego samego rocznika. Dorastanie Messiego nie przebiegało jednak bezproblemowo – w pewnym momencie otworzyła się przepaść dzieląca potencjał od możliwości jego realizacji. Gdy Leo miał dziewięć lat, przestał rosnąć. Po wykryciu u niego niedoboru hormonów chłopiec zaczął codziennie brać zastrzyki. Robił je sobie sam, a gdy chodził grać w piłkę z kolegami, miał ze sobą małą lodówkę turystyczną. – Urosnę kiedyś? – pytał mały Messi ze łzami w oczach. – Będziesz wyższy od Maradony – odpowiadał jego lekarz, doktor Diego Schwarzstein. – Nie wiem, czy będziesz od niego lepszy, ale na pewno wyższy. Zobacz też: Jest amantem, choć... ma "metr pięćdziesiąt w kapeluszu" Za leki zgodził się płacić klub piłkarski, lokalna kopalnia talentów o nazwie Newell’s Old Boys, lecz koszty leczenia ciągle rosły i w końcu klub wycofał ofertę pomocy. Sfrustrowany ojciec Messiego znalazł jednak klub, który był skory wysupłać pieniądze: Barçę. Gdy więc Leo miał 13 lat, po zdobyciu mistrzostwa przez "Maszynę 1987 r." przeprowadził się z tatą Jorgem do Hiszpanii. Przed wyjazdem zajrzał jeszcze do gabinetu lekarza, żeby się pożegnać. Schwarzstein życzył mu powodzenia, a Messi podarował mu swoją maleńką koszulkę z numerem dziewięć na plecach. Złożył na niej autograf, potem udał się z ojcem na lotnisko w Buenos Aires, żeby zamienić dotychczasowe wygodne życie na nowe i nieznane. Matka Leo została w kraju z jego rodzeństwem, co podzieliło rodzinę. Nieśmiały Messi nie miał lekko. Gdy płakał, a zdarzało mu się to często, robił to w ukryciu. Nie chciał, żeby ojciec widział jego łzy. Los całej rodziny zależał od jego przyszłości; Barça zgodziła się nawet zatrudnić Jorgego na czas treningów Leo w słynnej akademii młodzików klubu. Młody Messi uczęszczał na zajęcia, choć niezbyt ochoczo, lecz w istocie już w wieku 13 lat był zawodowym sportowcem. Minęły cztery lata. W trakcie wypełnionego samotnością okresu, kiedy był dzieckiem utrzymującym całą rodzinę, przeszedł przemianę z małego Lionela w… Messiego. Urósł. Schwarzstein miał rację. Maradona mierzy 165 cm wzrostu, a Messi ma ich 170. Następnym razem, gdy mieszkańcy Rosario usłyszeli jego nazwisko, był już gwiazdą. – Niełatwo być bohaterem we własnym mieście – wyjaśnił nam Marcelo Ramírez, przyjaciel rodziny Messich i gospodarz audycji radiowej, który pokazał nam SMS-y otrzymane od piłkarza. – Dorastał gdzie indziej, stracił więc kontakt z miejscowymi. Jest raczej międzynarodową gwiazdą niż chlubą Rosario. Zobacz też: Tyle trzeba zapłacić za nocleg w hotelu Leo Messiego. Ceny zwalają z nóg! Trenerzy argentyńskiej reprezentacji narodowej odkryli go, oglądając pewną kasetę wideo. Gdy po raz pierwszy wysłali mu zaproszenie do swojej drużyny, list zaadresowali do "Leonela Mecciego". W trakcie piłkarskich mistrzostw świata w 2006 i 2010 r. Messi radził sobie średnio poza znanym mu dobrze systemem barcelońskim – przynajmniej takie było odczucie jego rodaków. Trenerzy i koledzy z drużyny nie rozumieli wyniosłego Messiego, który pojawił się kiedyś na integracyjnym grillu i nie powiedział ani słowa, nawet gdy prosił o mięso. Argentyńczycy sądzili, że jest Hiszpanem, a bywalcy kafejek i klubów bilardowych zastanawiali się, dlaczego zdobywa puchary dla Barcelony zamiast dla ojczystego kraju. Wściekali się, gdy nie śpiewał hymnu narodowego przed meczem. W Barcelonie Messi wywoływał podobne reakcje. Ludziom nie umknęło, że piłkarz nie mówi po katalońsku i dba o akcent z Rosario. Kupował mięso u argentyńskiego rzeźnika i jadał w argentyńskich restauracjach. "Barcelona nie jest jego ulubionym miejscem na ziemi" – pisał w mailu wpływowy redaktor hiszpańskiego magazynu piłkarskiego Aitor Lagunas. "To typowy emigrant zarobkowy, który nie kryje tęsknoty za domem". "W Barcelonie jest Argentyńczykiem pełną gębą, ale w Buenos Aires już nie, bo do Hiszpanii przyjechał jako dziecko" – kontynuuje wywód Lagunas, którego magazyn "Panenka" poświęcił cały numer na badania relacji Messiego z Rosario. Messi nigdy niczego nie ujawnia. Gdy redakcja "Sports Illustrated" wysłała doświadczonego dziennikarza Price’a, aby przeprowadził z nim wywiad, Price przez kwadrans musiał słuchać mdłych, podszytych irytacją odpowiedzi piłkarza. Włoski dziennikarz Luca Caioli napisał biografię Messiego, w której pojawia się następującą rewelacja: rodzina futbolisty przyznaje, że nawet najbliższe mu osoby nie znają go zbyt dobrze. – Gdy Leo czuje się kiepsko, woli być sam – zdradziła autorowi książki przyjaciółka Messiego Cintia Arellano. – Wycofuje się. Zamyka w sobie. Nawet przy mnie tak się czasem zachowywał. W takich chwilach łatwiej byłoby wycisnąć krew z kamienia, niż dowiedzieć się, co dzieje się w jego wnętrzu. (...) Dalszą część artykułu przeczytasz pod materiałem wideo: NIE DA SIĘ JUŻ WRÓCIĆ DO DOMU, PRAWDA? Któregoś dnia późnym popołudniem dojrzeliśmy trzech młodych mężczyzn kręcących się przed starym domem Messiego. Na chodniku stało czarne sportowe audi z przyciemnianymi szybami. Podeszliśmy do nich z Paulem. – Ile wyciąga? – spytałem, wskazując głową samochód. – Dwieście coś – odparł Matias Messi. Matias, średni wiekiem brat, wyglądał jak zawodowy piłkarz: dres, modny zarost, włosy nastroszone na żelu, w uszach duże diamentowe kolczyki. Stylem bliżej mu było do Cristiana Ronalda niż do Leo. Zadaniem Matiasa jest zarządzanie klubem VIP. Obok niego stał Rodrigo Messi, najstarszy z braci, który zazwyczaj mieszka w Hiszpanii. Na głowę miał naciągnięty kaptur bluzy. Trzeci mężczyzna to ich kuzyn, którego mamie zostawiliśmy wcześniej wiadomość. Cała ta sytuacja była nieco dziwna. Choć każdy z nich miał gdzie się podziać, wspólnie wrócili do starego domu. I nawet nie weszli do środka, tylko stali na ulicy. Jakąś godzinę wcześniej Barcelona skończyła grać mecz w Hiszpanii. – Messi strzelił dwa gole – poinformował nas Matias. Tak właśnie go nazwał. Nie powiedział "Leo" ani "mój brat", tylko Messi. To głównie Matias z nami rozmawiał, podczas gdy Rodrigo i kuzyn drażnili się ze sobą jak dzieci. – Na co się gapisz? – Na ciebie, debilu. Zaraz ci łeb rozwalę. – Nie, to ja ci palnę, serio. Do rozmowy włączyli się tylko raz, gdy Paul wspomniał o Ronaldo, skorym do ekstrawagancji napastniku Realu Madryt i głównym rywalu Messiego. – Jego imienia tu się nie wypowiada – oznajmił Rodrigo. – "Ronaldo" to tutaj zakazane słowo. – Wybaczcie – przeprosił Paul. – Uważajcie na to – przestrzegł Rodrigo. – Dobra, rozumiem – odparł Paul. – To prawda – potwierdził Matias ze śmiechem. – Nie znam drugiej równie próżnej osoby. Zobacz też: Tak Leo Messi świętował urodziny. Zdjęcie pokazała żona Fabregasa Sam dom opisali jako emocjonalne centrum rozpierzchniętej po świecie rodziny, a gdy bracia spoglądali na łuszczącą się farbę, Matias wymamrotał hiszpański zwrot znaczący mniej więcej "co za g***o". Matias wyjawił, że od przeprowadzki do Hiszpanii namacalny charakter tego domu stał się dla Leo ważniejszy niż dla krewnych, którzy stąd nie wyjechali. Ten dom, a jeszcze bardziej dom jego ciotki, który Matias określił mianem "azylu" dla jego brata, niedzielne posiłki w gronie całej rodziny, nawet koledzy z drużyny, których Messi zna od dziecka – za tym wszystkim tęskni Leo na obczyźnie. Próbuje wypełnić pustkę po nich, ale wciąż jest tylko urodzonym w Argentynie chłopcem, który w dorosłość musiał wejść w Hiszpanii. Nigdy nie przepadał za robotami czy zabawkowymi samochodami, za to uwielbiał kopać piłkę. Zamienił dzieciństwo na sport, który uprawia obecnie z dziecięcym zapałem. Być może wychowywanie się w Rosario w niewielkim stopniu go ukształtowało, lecz wyjazd stamtąd z pewnością odcisnął na Messim swój znak. – Co by się stało, gdybyście sprzedali dom, nie mówiąc o tym Leo? – spytałem. – Nie ma mowy – odparł Matias z emfazą. – Wszyscy się tu wychowaliśmy. Dorastaliśmy tutaj. I z tego względu, bardziej niż z innych powodów, musimy go zatrzymać. Dalszą część artykułu przeczytasz pod materiałem wideo: PROJEKT BUDOWLANY Messi ciągle wraca do Rosario – bez wątpienia ze względu na różne obowiązki – lecz być może ciągnie go tu coś jeszcze. Aktywnie pracuje nad utrzymaniem więzi z rodzinnym miastem, począwszy od tego, jak mówi. Dorastałem w Missisipi, ale wraz z kolejnymi przenosinami najcięższą część południowego akcentu odrzucałem niczym balast. Śpiewną irlandzką intonację Paula również stępił czas i odległość od ojczyzny. Leo nigdy jednak nie wyzbył się bardzo wyraźnego akcentu z Rosario, mimo że w Hiszpanii mieszka już niemal tak długo, jak wcześniej w Argentynie. To musi być świadomy wybór. Gdy odniósł kontuzję i musiał przez miesiąc poddawać się rehabilitacji, w tym celu przyjechał właśnie tu. I choć prasa brukowa swego czasu swatała go z jedną supermodelką za drugą – może i jest dziecinny, ale cieszy się powodzeniem wśród kobiet – ostatecznie się ustatkował i poślubił dziewczynę znaną od dzieciństwa. Ich rodziny się znają, a żona Messiego jest już w ciąży z ich pierwszym dzieckiem, termin porodu wyznaczono na październik. Klub Newella planuje w ramach wyprawki przyznać dziecku specjalną kartę członkowską. Ciągnący się od lat spór między Messim a jego starym klubem dobiega końca. Piłkarz ufundował nową siłownię i zasponsorował budowę stadionowego internatu, w którym będą mogli nocować nastoletni gracze. Dwa dni przed jego otwarciem przeszedłem się korytarzem biegnącym pod trybuną główną. Otaczał mnie warkot pił motorowych i echo uderzeń młotkiem, a rezultatem tego hałasu miała być akademia przypominająca tę, w której Messi trenował w Hiszpanii. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to może w przyszłości jakiś utalentowany chłopak nie będzie musiał samotnie przeprowadzać się za ocean. Pięć miesięcy temu klub powiesił w kawiarni pod stadionem dwa małe zdjęcia Messiego w ramkach. Na jednym dorosły Leo obejmuje ramieniem Maradonę; na drugim widać go w koszulce "Maszyny 1987 r.", biegnie zapatrzony w piłkę większą niż jego własna głowa. Miesiąc później w holu biura klubu pojawiło się kolejne zdjęcie Messiego, zawieszone obok fotografii Maradony. W tym sezonie po raz pierwszy grupa fanów przyniosła transparent z nazwiskiem Messiego na lokalny mecz. Pojawiliśmy się tu w sam raz, by być świadkami zmiany, i zacząłem się zastanawiać, co odkryje ktoś, kto za pięć lat odbędzie podobną podróż. Nawet w szatni Barçy Leo często rozmyśla o Rosario. Po niedawnym meczu – tym samym, który widzieliśmy podczas wizyty w barze VIP – były lekarz Messiego, Diego Schwarzstein, przysłał mu SMS-a. Wiadomość napisał zaraz po końcowym gwizdku. 10 minut później przyszła odpowiedź. Wszystkie te sytuacje i wiele innych, które mógłbym przytoczyć, to działania człowieka poszukującego czegoś. Bez względu na motywy Messi aktywnie kształtuje swoją relację z miejscem, które przez długi czas tylko z nazwy było jego miastem rodzinnym. Chodzi o coś więcej niż jedynie o możliwość powrotu. On próbuje tam zapuścić korzenie. Podtrzymuje stare przyjaźnie. Zachował stary dom, który – jak potwierdził Ramírez – należy do rodziny już tylko ze względu na Messiego. – Lionel nie chce go sprzedać – mówi. – Chce go zatrzymać jako pewien rodzaj pamiątki. Nieustannie tu wraca, nawet gdy nie jest mu po drodze. Jakiś czas temu, wyznał nam Ramírez, Messi trenował wraz z resztą argentyńskiej reprezentacji narodowej w ośrodku sportowym położonym nieopodal lotniska w Buenos Aires. Pewnego wieczora po trwającym do 18:00 treningu Messi wsiadł do samochodu i przez bite trzy godziny jechał do Rosario. Zjadł kolację z rodziną, poszedł spać, a następnego ranka wyjechał do Buenos Aires tak wcześnie, żeby nie spóźnić się na ćwiczenia. – Czemu to robi? – spytałem jego byłego lekarza. Usiedliśmy w gabinecie Schwarzsteina, który chwilę wcześniej przeczytał mi SMS-y otrzymane poprzedniego dnia. Mężczyzna na chwilę umilkł, szukając właściwych słów, które wyrażą po angielsku powody, dla których Messi wciąż wraca do domu. – Wyjazd z Rosario był dla niego bardzo trudny – oznajmił wreszcie lekarz. – Sporo wycierpiał. W końcu spod wszystkich tych warstw znaczeń wyłania się znajomy związek przyczyny i skutku. Cierpienie wywołane utratą dzieciństwa sprawia, że Messi przy każdej okazji wypatruje szans na odtworzenie go w życiu dorosłym – bez względu na to, czy prowadzi piłkę po boisku, czy zagląda do miasta, w którym nie mógł do końca dorosnąć. Niedawno czytałem wywiad z Bruce’em Springsteenem, w którym piosenkarz wyznał, że latami obsesyjnie przejeżdżał obok domu swojego dzieciństwa, aż w końcu usłyszał od psychologa, iż jest to wyraz pragnienia cofnięcia się w czasie i zmiany wydarzeń, które tam zaszły. Czy zatem Messi wraca do Rosario, bo to normalny odruch u kogoś tęskniącego za rodziną, bo podświadomie próbuje zmienić przeszłość, czy też dlatego, że mentalnie utknął w wieku 13 lat? (...) PAŹDZIERNIK 2012 R. Książka ukazała się 25 lipca br. nakładem Wydawnictwa Znak. Okładka książki Chcesz podzielić się ciekawym newsem lub zaproponować temat? Skontaktuj się z nami, pisząc maila na adres: plejada@ Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca. Jeśli chcesz być na bieżąco z życiem gwiazd, zapraszamy do naszego serwisu ponownie!
kopać nie ma przebacz - Tekściory.pl – sprawdź tekst, tłumaczenie twojej ulubionej piosenki, obejrzyj teledysk. Wyniki wyszukiwania: kopać nie ma przebacz
AKT PIĄTY. SCENA Grabarzy z rydlami i t. d. wchodzi na scenę. Pierwszy Grabarz. Godziż się po chrześcijańsku grze- bać kogoś, co samowolnie szuka zbawienia? Drugi Grabarz. Co się tam o to pytasz; bierz się lepiej żywo do kopania. Sędzia śledczy był przy niej5 i zakwalifikował ją do chrześcijańskiego pogrzebu. Pierwszy Grabarz. Jak to być może? Nie utopiła się przecie bez przyczynienia się własnego. Drugi Grabarz. Powiadam ci, że tak zeznano. Pierwszy Grabarz. Musiało być przyczynienie się:10 a to punkt właśnie stanowi. Kiedy się topię, w takim razie popełniam czyn, a czyn się popełnia trojako: dzia- łając, wykonywając i uskuteczniając. Tak więc widzisz: ona utopiła się z umysłu. Drugi Grabarz. Ależ, pozwól, przyjacielu kopaczu. — 15 Pierwszy Grabarz. Gadaj zdrów. Tu płynie woda, a tu stoi człowiek, dajmy na to: jeżeli człowiek pójdzie do wody i utopi się, rad nie rad, to jużci nie zaprzeczy temu, że poszedł; ale jeżeli woda przyjdzie do niego i zatopi go, to co innego: wtedy nie można powiedzieć,20 że on się utopił. Wierzaj mi, kumie, że kto sam nie jest winien swojej śmierci, ten sam sobie życia nie skraca. Drugi Grabarz. Czy prawo tak mówi? Pierwszy Grabarz. Ma się rozumieć: prawo oględzin przez sędziego. 25 Drugi Grabarz. Chcesz wiedzieć prawdę? Gdyby to nie była szlachcianka, nie byłaby po chrześcijańsku cho- wana. Pierwszy Grabarz. Trafiłeś w sedno. Ale tem gorzej dla panów dygnitarzy, że większą na tym świecie mają30 zachętę do topienia się i wieszania, niż ich współbracia w Chrystusie. Podaj mi rydel. — Niema starszej szlachty, jak ogrodnicy, górnicy i grabarze, bo oni idą w prostej linii od ojca Adama. Drugi Grabarz. Czy Adam był szlachcicem? 35 Pierwszy Grabarz. A jakże? On pierwszy przecie broń nosił. Drugi Grabarz. Ejże, ejże! nie nosił jej wcale. Pierwszy Grabarz. Czyś Waść poganin? Także Pismo rozumiesz? Pismo powiada, że Adam ziemię kopał: czy40 mógłby kopać ziemię, gdyby nie miał broni (narzędzia)? Zadam ci jeszcze jedno pytanie; a jeżeli mi sprytnie nie odpowiesz, to cię nazwę, — Drugi Grabarz. No, no. Pierwszy Grabarz. Co to za rzemieślnik, co trwalej45 buduje niż mularz, cieśla i majster okrętowy? Drugi Grabarz. Szubienicznik, bo jego budowla prze- trzyma tysiąc lokatorów. Pierwszy Grabarz. Podoba mi się twój dowcip. Wistocie, szubienica wyświadcza przysługi; ale komu?50 oto tym, co się źle zasługują: a ponieważ ty się źle za- sługujesz Bogu, twierdząc, że szubienica jest trwalsza niż kościół, powinna ci więc szubienica wyświadczyć swo- ją przysługę. Ale wróćmy do rzeczy. Drugi Grabarz. Któż buduje trwalej niż mularz,55 cieśla i majster okrętowy? Pierwszy Grabarz. O to właśnie idzie. Drugi Grabarz. Zaraz ci powiem. Pierwszy Grabarz. Słucham. Drugi Grabarz. Do licha, nie mogę jakoś. (Hamlet i Horacy ukazują się w pewnej odległości). 60 Pierwszy Grabarz. Nie łam sobie już nad tem mózgo- wnicy; osła batem nie popędzisz; a kiedy cię kto o to jeszcze raz zapyta, to mu powiedz: — grabarz. Domy jego roboty przetrwają do dnia sądu. Idź do szynku Johana i przynieś mi półkwaterek gorzałki.(Drugi Grabarz wychodzi).(Pierwszy Grabarz kopie i śpiewa). 65 Za młodu, — o, gdyby ten wiek mógł powrócić! Miłostki mym były żywiołem; Pokochać, odkochać, uścisnąć, porzucić, To u mnie zwyczajnem szło kołem. Hamlet. Czy ten człowiek nie zna natury swego rze-70 miosła? Śpiewa przy kopaniu grobu. Horacy. Przyzwyczajenie wyrobiło w nim ten rodzaj swobody. Hamlet. Tak to bywa we wszystkim; im mniej się do czego rękę przykłada, tym delikatniejsze jej czucie. (Pierwszy Grabarz śpiewa). 75 Lecz starość nie radość napadłszy znienacka, Zwaliła mię swoim obuchem; Znikł kuraż i rezon, i mina junacka: Ni śladu, żem kiedyś był zuchem.(Wyrzuca czaszkę). Hamlet. Ta czaszka miała także język i mogła śpie-80 wać. Patrz, jak ją poniewiera ten hultaj; pomiata nią, jak gdyby szczęką Kaina! Może to czaszka jakiego dy- plomaty, która obfitowała w podejścia, a teraz ją pod- szedł ten osioł; albo kogoś takiego, co chciał Pana Boga oszukać? Nieprawdaż?85 Horacy. Być może. Hamlet. Albo jakiego dworaka, który mógł mówić: „dzień dobry, Jaśnie Wielmożny Panie; jakże zdrowie Waszej Ekscelencyi“? Albo jakiego zausznika, który chwalił konia mecenasa swego,90 aby go od niego wyłudzić? Jak myślisz? Horacy. Mogłoby to być, Mości Książę. Hamlet. Taka to kolej rzeczy. A teraz musi służyć za rendez-vous robakom i cierpieć szturchańce za- krystyańskiej łopaty. Co za radykalna przemiana! aż się95 głupio robi na sercu. Czyliż utrzymanie tych kości na to jeno tyle kosztowało, aby z czasem grano w nie jak w kręgle? Ból czuję w moich na tę myśl.(Pierwszy Grabarz śpiewa). Łoże w ziemi i wór zgrzebny Na pokrycie kości:100 Oto cały sprzęt potrzebny Dla tutejszych gości.(Wyrzuca czaszkę). Hamlet. Masz i drugą. Nie jestże to czasem czerep adwokata? Gdzież się podziały jego kruczki i wykręty, jego ewentualności[1], jego kazualności i matactwa? Jak105 może znieść, żeby go ten grubianin bił w ciemię swoją plugawą motyką, i nie wystąpić przeciw niemu z akcyą o czynną obelgę? Hm! hm! A może też to był swoje- go czasu jaki wielki posesyonat, który skupował dobra drogą licytacyi, subhastacyi, komplanacyi, tranzakcyi i ce-110 syi? Na toż mu się zdała czysta masa nieruchomości, aby sam stawszy się nieruchomością, obrócił się w masę błota? Nie zdołaliż ci, co mu pisali ewikcye, ewinkować mu więk- szej przestrzeni, tylko taką, jaką wzdłuż i wszerz pokryje para fascykułów? Kontrakty kupna jego majątków za-115 ledwieby się w takim obrębie zmieściły; a samże ich dziedzic nie ma mieć więcej miejsca? Hę? Horacy. Ani o włos więcej, Mości Książę. Hamlet. Nie jestże pergamin ze skór baranich? Horacy. Nieinaczej; i z cielęcych także. 120 Hamlet. Barany i cielęta z tych, co w nim bezpie- czeństwa szukają! Muszę pomówić z tym człowiekiem. — Czyj to grób, przyjacielu? Pierwszy Grabarz. Mój. — (Śpiewa). Oto cały sprzęt potrzebny125 Dla tutejszych gości. Hamlet. Twój, nie przeczę: bo w nim siedzisz. Pierwszy Grabarz. Waspan w nim nie siedzisz, to też on nie Waspana; co do mnie, nie siedzę w nim, a jednak jest moim. 130 Hamlet. Twoim więc jest, bo w nim stoisz. Pierwszy Grabarz. Nie stoję w nim; stoję tam pod kościołem. Hamlet. Któż to jest, co w tym grobie ma leżeć? Pierwszy Grabarz. Nikt. 135 Hamlet. Dla kogoż go kopiesz? Pierwszy Grabarz. Dla kogoś, co był, a więc już nie jest. Hamlet. Cięty hultaj! Trzeba nam ważyć słowa, ina- czej igraszka ich wystrychnie nas na dudków. Zaprawdę,140 mój Horacy, świat się stał tak dowcipnym, od trzech lat to uważam, że chłop swoim wielkim palcem u nogi nabawia nagniotków dworaka, następując mu na pięty. — Od jak dawna jesteś grabarzem? Pierwszy Grabarz. Dniem, w którym zacząłem tę145 profesyę, był właśnie ten dzień roku z pomiędzy wszyst- kich innych, w którym nieboszczyk nasz król Hamlet pobił Fortynbrasa. Hamlet. Jakże to dawno? Pierwszy Grabarz. Nie wiesz Waspan? Każdy smyk150 u nas wie o tym. Było to tego dnia, kiedy młody Hamlet przyszedł na świat; ten sam, co to zwariował i został wysłany do Anglii. Hamlet. Czy tak? a dlaczegoż on został wysłany do Anglii? 155 Pierwszy Grabarz. Dlatego właśnie, że zwaryował. Ma on tam rozum odzyskać; ale chociażby go nie od- zyskał, nie będzie tam o to kłopotu. Hamlet. Dlaczego? Pierwszy Grabarz. Bo tam tego nie dostrzegą na-160 wet: tam wszyscy waryaci tak jak on. Hamlet. Skutkiem czegoż on zwaryował? Pierwszy Grabarz. Skutkiem pewnej przyczyny. Hamlet. Jakiej przyczyny? Pierwszy Grabarz. Skutkiem utraty rozumu. 165 Na jakim gruncie? Pierwszy Grabarz. Na jakim? Tu w Danii, której ziemię kopię już od lat trzydziestu. Hamlet. Jak długo może kto leżeć w ziemi, nim zgnije? 170 Pierwszy Grabarz. Jeżeli nie zgnił przed śmiercią (co się w tych czasach zdarza; mamy bowiem ciała, które pod tym względem nie czekają, aż się je w ziemię włoży), to może przeleżeć jakie ośm albo dzie- więć lat. Garbarz przeleży lat Hamlet. Dlaczegoż ten jeden więcej niż drudzy? Pierwszy Grabarz. Bo mu jego rzemiosło tak wygar- bowało skórę, że kawał czasu może wodę wstrzymać; a woda, Panie, jest straszliwą naszych grzesznych ciał niszczycielką. Oto czaszka, która od dwudziestu trzech180 lat leży w ziemi. Hamlet. Czyjąż ona była? Pierwszy Grabarz. Sławnego wartogłowa. Czyją na- przykład, jak myślicie? Hamlet. Nie domyślam się wcale. 185 Pierwszy Grabarz. Żeby go morówka porwała! Przy- pominam sobie, jak mi wylał na głowę całą flaszkę ró- żanego likworu. Ta czaszka była własnością Joryka[2], kró- lewskiego błazna. Hamlet (podnosząc czaszkę). Jego? Pierwszy Grabarz. Jego samego. 190 Hamlet. Biedny Joryku! Znałem go, mój Ho- racy; był to człowiek niewyczerpany w żartach, nie- zrównanego humoru; mało tysiąc razy piastował mię na ręku, a teraz, — jakże mię jego widok odraża i aż w gardle ściska! Tu wisiały owe wargi, które nie wiem195 jak często całowałem. Gdzież są teraz twoje drwinki, twoje wyskoki, twoje śpiewki, twoje koncepta, przy któ- rych cały stół trząsł się od śmiechu? Nic-że z nich nie pozostało na wyszydzenie twojej własnej teraźniejszej miny? Mógłżeś do tego stopnia zesztywnieć? Idź-że te-200 raz do gotowalni modnej damy i powiedz jej, że cho- ciażby się na cal grubo malowała, przecież się takiej fi- zyognomii doczeka. Pobudź ją przez to do śmiechu. — Proszę cię, mój Horacy, powiedz mi jedną rzecz. Horacy. Co, mój książę? 205 Hamlet. Czy myślisz, że Aleksander W. tak samo w ziemi wyglądał? Horacy. Zupełnie tak. Hamlet. I tak samo pachniał? Brr! (Odrzuca czaszkę). Horacy. Zupełnie tak, Mości Książę. Hamlet. Jak nikczemna dola może się stać naszym210 udziałem! Nie mogłażby wyobraźnia, idąc w trop za szla- chetnym prochem Aleksandra, znaleźć go na ostatku za- tykającego dziurę w beczce? Horacy. Tak brać rzeczy, byłoby to brać je za ściśle. Hamlet. Bynajmniej; możnaby go tam przeprowadzić,215 najlżej biorąc i z wszelkiem prawdopodobieństwem, np. w taki sposób: Aleksander umarł, Aleksander został pogrzebiony, Aleksander w proch się obrócił; proch jest ziemią, z ziemi robimy kit, i dlaczegóżbyśmy tym kitem, w który on się zamienił, nie mogli zalepić beczki piwa?220 Potężny Cezar przedzierzgnął się w glinę, Którą przed wiatrem chłop zatkał szczelinę. Prochem, przed którym świat zginał kolana, Dzisiaj chałupy oblepiona ściana!... Lecz cicho, cicho, — patrz: król tu nadchodzi.(Księża procesyonalnie wchodzą, za nimi niosą zwłoki Ofelii; tuż za zwłokami postępuje Laertes i żałobnicy: potem Król, Królowa i ich orszak). 225 Królowa, cały dwór. Czyjże to pogrzeb? I ceremonia skrócona! To znaczy, Że ten, którego zwłoki tak prowadzą, Sam sobie musiał rozpaczliwą dłonią Odebrać życie. Ktoś to z wyższej Odstąpmy na bok i patrzmy.(Usuwa się z Horacym na stronę). Laertes. Jakiż obrządek pozostaje? Hamlet. Jest to Laertes, zacny młodzian. Uważajmy. Laertes. Jakiż obrządek jeszcze pozostaje? Ksiądz. Posunęliśmy ten akt tak daleko,235 Jak tylko przepis nam pozwala. Śmierć jej Była wątpliwą, i gdyby najwyższy Nakaz nie przemógł ścisłości prawideł, W niepoświęconej musiałaby ziemi Przeleżeć do dnia sądu. Miasto modłów,240 Spadłyby na nią gruzy i kamienie; Tak zaś zachowa swój dziewiczy wieniec, I towarzyszyć jej będzie do grobu Kwiat i dźwięk dzwonów. Laertes. Więcej nic? Ksiądz. Nic więcej. Skazilibyśmy nasz kapłański urząd,245 Gdybyśmy nad nią requiem śpiewali, Tak jak to czynim tym, co bogobojnie Oddali ducha. Laertes. Spuśćcie ją do grobu, — Niechaj z tych pięknych, nieskalanych szczątków Fiołki wykwitną! — A ty, twardy księże,250 Wiedz, że pomiędzy chórami aniołów Wznosić się będzie moja siostra wtedy, Gdy się ty w prochu wić będziesz. Hamlet. Ofelia! Królowa. (sypiąc kwiaty). Najmilsza z dziewic, bądź zdrowa! — Myślałam Że będziesz żoną mojego Hamleta;255 Prędzej się w kwiaty spodziewałam stroić Twoje małżeńskie łoże, niż mogiłę. Laertes. Trzykroć trzydzieści razy ciężka biada Niech na przeklętą głowę tego spada, Kto twój bogaty umysł grzesznie zmącił! —260 Nie sypcie ciężkiej ziemi, niech się jeszcze Raz jej kochanym widokiem napieszczę!(Wskakując w grób). Walcie proch teraz na dwojakie zwłoki, Aż usypiecie kurhan tak wysoki Jak Pelion[3], albo prujący obłoki265 Podniebny Olimp. Hamlet (ukazując się). Co to jest za człowiek, Którego boleść brzmi z taką przesadą? Którego objaw żalu zatrzymuje Gwiazdy w ich biegu i obraca one W słuchaczy osłupiałych? To ja jestem,270 Hamlet, syn Danii.(Wskakuje w grób). Laertes. Poleć duszę czartu! Hamlet. Źle się Waść modlisz. Puść mi gardło, proszę; Bo choć nie jestem prędki i drażliwy, Ale mam w sobie coś niebezpiecznego, Czego ci radzę strzedz się. Odejm rękę. 275 Król. Hola! Rozdzielcie ich. Królowa. Hamlecie, synu! Dworzanie. Panowie, — Horacy. Hamuj się, łaskawy Książę. (Dworzanie rozdzielają ich i obadwaj wychodzą z grobu). Hamlet. Walczyć z nim będę o lepszą dopóty, Dopóki powiek na wieki nie zawrę. Królowa. O co, mój synu? Hamlet. Kochałem Ofelię: 280 Tysiącby braci z całą swą miłością Nie mogło memu wyrównać uczuciu. — Cóżbyś ty dla niej uczynił? Król (do Laertesa). To nowy Wyskok szaleństwa. Królowa (podobnież). O, miej wzgląd na niego! 285 Hamlet. Mów, do pioruna! Mów, cobyś uczynił? Jesteśli gotów płakać, bić się, pościć? Dać się rozedrzeć? rzekę wypić do dna? Jeść krokodyle? I jam także gotów. Przyszedłżeś tutaj jęczeć, w grób jej skakać Dla urągania mi? Daj się z nią razem Żywcem pogrzebać, i ja to uczynię; A jeśli prawisz o górach, niech na nas Runą miliony włók ziemi, aż z sapu Powstały kopiec, stercząc w głąb’ eteru,295 Ossę[4] w brodawkę zmieni. Jeśli umiesz Szermować gębą, i ja to potrafię. Królowa. Szał to, któremu chwilowo ulega; Gdy go ominie, wraz jak gołębica, Po wylężeniu swoich złotych piskląt,300 Potulnie zwiesi głowę i zamilknie. Hamlet. Powiedz mi Waćpan, co się to ma znaczyć, Że się obchodzisz ze mną tak niegodnie? Jam ci tak sprzyjał! Ale mniejsza o to: Niech się Herkules światu sili starczyć,305 Zawsze kot miauczéć będzie, a pies warczéć.(Wychodzi). Król. Horacy, proszę cię, miej go na oku. (Horacy wychodzi).(Do Laertesa). Uzbrój cierpliwość tem, co ułożone Pomiędzy nami; rzecz się sama składa. — Gertrudo, każ tam komu nad nim czuwać. —310 Grób ten mieć będzie wkrótce żywy pomnik, A my spokojność; lecz nim to się stanie, Cierpliwie nasze prowadźmy zadanie.(Wszyscy wychodzą). SCENA w i HORACY. Hamlet. Dosyć już o tem; słuchaj teraz dalej. Pamiętasz dobrze całą okoliczność? Horacy. Pamiętam, Mości Książę. Hamlet. W duszy mojej Wrzał jakiś rodzaj walki, skutkiem której5 Ani na chwilę nie zmrużyłem oka. Zdawało mi się, żem był w położeniu Gorszem niż więzień przykuty do galer. Nagle, i niech się święci owa nagłość! Trzeba ci bowiem wiedzieć, że nie wszystko10 Bywa po dyable, co czynimy nagle; Że owszem czasem niezastanowienie Lepiej nam służy, niż najumiejętniej Skombinowane plany; co dowodzi, Że jakieś dobre bóstwo kształt nadaje15 Naszym działaniom z gruba obciosanym. Horacy. To pewna. Hamlet. Nagle przywdziałem kapotę I wyskoczywszy z kajuty, omackiem Szukałem miejsca, gdzie spali; znalazłem Wreszcie robaków, wyjąłem ich pakiet,20 I powróciłem z nim do mego kąta. Strach tak dalece zrobił mię niepomnym Na delikatność, żem rozpieczętował Depeszę, w której odkryłem, — cóż na to Powiesz, Horacy? — królewskie szelmostwo:25 Jawne wezwanie, mnóstwem różnych racyj Naszpikowane, w imię dobra Danii I Anglii dobra, z którem się istnienie Takiego jak ja upiora nie zgadza, Aby za odebraniem niniejszego,30 Bez ceremonii i bez zwłoki, nawet Na wyostrzenie miecza nie czekając, Głowa mi była zdjęta. Horacy. Czy podobna? Hamlet. Oto dokument: przejrz go w wolnej chwili. A teraz, chceszli wiedzieć, com ja zrobił? Horacy. Błagam cię, panie, powiedz. 35 Hamlet. Tak wplątany W hultajskie sidła, nie zdołałem jeszcze Do mego mózgu z prologiem wystąpić, Gdy on już zaczął swoją rolę. Siadłem I napisałem inny list, jak tylko40 Mogłem najpiękniej. Dawniej, naśladując Przykład uczonych naszych i statystów, Za ujmę miałem sobie pięknie pisać, I zadawałem sobie wielką pracę Nad zapomnieniem tego kunsztu: teraz45 Wyświadczył mi on nadzwyczajnie ważną Przysługę. Chceszli usłyszeć, co w sobie Mój list zawierał? Horacy. Pragnę, Mości Książę. Hamlet. Oto zaklęcie jak najuroczystsze50 Ze strony króla: jeśli Anglia szczerze Chce mu dać dowód hołdowniczej wiary; Jeśli stosunki między nami mają Kwitnąć jak palma; jeśli pokój stale Ma nam zaplatać swą girlandę z kłosów, I stać jak średnik między okresami55 Naszej przyjaźni; (takich szumnych jeśli Było tam więcej), aby, w takim razie, Angielski władca, wraz po odczytaniu I rozpoznaniu treści tego pisma, Nie namyślając się i ćwierć sekundy,60 Oddawców jego, bez spowiedzi nawet, Ze świata sprzątnąć kazał. Horacy. Jakżeś, Panie, Zapieczętował to pismo? Hamlet. Tu właśnie Najwidoczniejszy był wpływ Opatrzności: Miałem przy sobie sygnet mego ojca,65 Rznięty zupełnie tak, jak pieczęć Danii. Złożywszy tedy list na wzór tamtego, I opatrzywszy stemplem i adresem, Niepostrzeżenie wsadziłem podrzutka W miejsce prawego pomiotu. Nazajutrz70 Mieliśmy bitwę morską; wiesz już resztę. Horacy. Tak więc Rozenkranc i Gildenstern poszli Na śmierć niechybną. Hamlet. Sami jej szukali: Sumienie moje spokojne w tej mierze. Własne ich wścibstwo wtrąciło ich w Biada podrzędnym istotom, gdy wchodzą Pomiędzy ostrza potężnych szermierzy. Horacy. Cóż to za człowiek z tego króla! Hamlet. Mamże Jeszcze się wahać? On mi zabił ojca; Zhańbił mi matkę; stawił się na pogrzeb80 Między elekcyą a prawami memi; Na życie moje tak podstępnie godził. Nie będzież to czyn najzupełniej zgodny Z słusznością, dać mu odwet tem ramieniem? I nie byłożby to krzyczącą rzeczą85 Pozwolić, aby się taki skir[5] dłużej Wpośród nas szerzył? Horacy. Wkrótce mu zapewne Doniosą z Anglii o skutku poselstwa. Hamlet. Zapewne: trzeba mi przeto się śpieszyć. Życie człowieka zdmuchnąć jest to tyle,90 Co zliczyć jeden. Przykro mi jednakże, Żem się zapomniał względem Laertesa; W obrazie bowiem jego losu widzę Wierne odbicie mojej własnej doli. Cenię go bardzo: słysząc wszakże owe95 Przechwałki jego boleści, nie mogłem Być panem siebie.(Wchodzi Ozryk). Ozryk. Stokroć szczęśliwa chwila, która nam pozwoliła Waszą Mość ujrzeć znowu. Hamlet. Pokornie dziękuję Waćpanu. (Na stronie do100 Horacego).Czy znasz tę muchę wodną?[6] Horacy. Nie. Mości Książę. Hamlet. Tem lepiej dla zbawienia duszy twojej, bo znać go jest występkiem. Ma on pod dostatkiem ziemi i żyznej. Niech bydlę jakie będzie panem między 105 bydlętami, wnet będzie miało swój żłób przy królewskim stole. To istna sroka, ale, jak powiadam, hojnie uposażona błotem. Ozryk. Łaskawy Książę, jeżeli Wasza Książęca Mość masz czas wolny, miałbym szczęście zakomunikować110 mu ;coś z polecenia Jego Królewskiej Mości. Hamlet. Z całem natężeniem ducha gotów jestem to coś odebrać. Zrób Pan właściwy użytek ze swojej czapki: czapka stworzona dla głowy. Ozryk. Dziękuję Waszej Książęcej Mości: bardzo115 dziś gorąco. Hamlet. Gdzież tam! raczej bardzo zimno: wiatr z północy. Ozryk. Wistocie, Mości Książę, zimno jakoś. Hamlet. Podobno jednak masz Waćpan słuszność:120 parno jest i gorąco; tylko moje usposobienie... Ozryk. Nadzwyczajnie, Mości Książę; tak jest parno, parno, że wypowiedzieć tego nie umiem. Łaskawy Książę, Król Jegomość kazał mi Waszej Książęcej Mości oznajmić, że wielki na Waszą Książęcą Mość zakład Rzecz się ma tak. Hamlet. Nie zapominajże Waćpan, bardzo proszę. (Pokazuje mu, aby włożył kapelusz). Ozryk. Nie, Mości Książę; doprawdy, dla własnej mojej wygody. Od niejakiego czasu jest tu na dworze Laertes nieporównany młodzian, pełen najwytworniejszych130 przymiotów, nadzwyczaj miły w towarzystwie i dystyngowany w obejściu. Na honor, jestto, że użyję poetycznego wyrażenia, istny inwentarz albo kalendarz ukształcenia, bo znajdziesz w nim, Mości Książę, kwintesencyę tego wszystkiego, co prawdziwie ukształcony człowiek135 znaleźć pragnie. Hamlet. Mości Panie, zalety jego nie cierpią upośledzenia w ustach Waćpana; jakkolwiek wyliczenie ich kategoryczne nabawiłoby arytmetykę pamięciową zawrotu głowy i jeszczeby mogło rzecz oddać tylko ogólnie,140 ze względu na wysoki stopień jego ogłady. Co do mnie, sprowadzając pochwały do najprostszych wyrazów, mam go za młodego człowieka wielkich nadziei; za zlewek cnót tak rzadkich i szacownych, że, bez przesady mówiąc, podobnem do niego jest zwierciadło, w którem145 się przegląda; kto zaś idzie w jego ślady, jest jego cieniem, niczem więcej. Ozryk. Opis Waszej Książęcej Mości ze wszech miar trafny. Hamlet. Do czegoż to zmierza, mój Panie? W 150 jakimże celu chuchamy na tę doskonałość naszym ułomnym oddechem? Hamlet. Jakto? Mości Książę? Horacy. Trzeba mu to przełożyć na jego rodowity język. Hamlet. Co znaczy wyjechanie na harc z tym panem? 155 Ozryk. Wasza Książęca Mość mówi o Laertesie? Horacy. Worek jego już próżny, wysypał całą gotówkę dowcipu. Hamlet. Nie inaczej, o Laertesie. Ozryk. Widzę, że Książę Pan nie jesteś nieumiejętny. 160 Hamlet. Cieszę się, że Pan to widzisz; lubo, zaprawdę, niewiele mogę na tem zyskać. Cóż dalej? Ozryk. Widzę, że Książę Pan nie jesteś nieumiejętny w ocenieniu znakomitej wyższości Laertesa. Hamlet. Nie mogę tego przyznać, nie porównawszy165 się z nim poprzednio; znać bowiem drugich dokładnie jest to znać samego siebie. Ozryk. Mówię o jego wyższości we władaniu bronią, powszechna bowiem opinia uważa go za nieporównanego w tym kunszcie. 170 Hamlet. W jakimże on rodzaju broni tak jest mocny? Ozryk. Na rapiery i puginały. Hamlet. W dwóch aż rodzajach broni tak odrę- bnych? Cóż dalej? 175 Ozryk. Król Jegomość stawił w zakład sześć barba- ryjskich koni; on zaś, ile wiem, sześć francuskich szpad i puginałów, z należytemi do nich przyborami, jakoto: pendentami, pasami i t. d. Z pomiędzy tych zaprzęgów, trzy są wistocie bardzo ozdobne, odpowiednie garnitu-180 rowi, nader misternie wyrobione i świeżego pomysłu. Hamlet. Co Pan nazywasz zaprzęgami? Horacy. Będziesz się Książę musiał unosić jeszcze nad kutasami, nim się dowiesz końca. Ozryk. Zaprzęgi, Mości Książę, to pendenty. 185 Hamlet. Wyrażenie to byłoby bardziej z rzeczą spokrewnione, gdybyśmy armaty mogli nosić u boku: tymczasem jednak przyjmijmy je za pendenty. Tak więc sześć barbaryjskich koni z jednej strony, a z drugiej, sześć francuskich rożnów, z ich przyborami i trzy świe-190 żego pomysłu zaprzęgi. To prawdziwie francuski zakład przeciw duńskiemu. O cóż on stawiony? Ozryk. Król Jegomość założył się, że w spotkaniu z Waszą Książęcą Mością w dwunastu pchnięciach z o- bojej strony, Laertes pokonany będzie, dawszy trzy fory[7].195 Szansa więc Jego do szansy Laertesa ma się jak dwana- ście do dziewięciu; i zarazby się to rozstrzygnęło, gdy- byś Książę Pan raczył przychylnie odpowiedzieć. Hamlet. A gdybym odpowiedział: nie? Ozryk. Chciałem powiedzieć, gdybyś Książę Pan ra-200 czył osobą swoją odpowiedzieć temu zadaniu. Hamlet. Będę się tu przechadzał w tej sali: jest- to czas, w którym używam wytchnienia. Jeżeli ten pan ma ochotę i Królowi Jegomości to dogadza, mogę im służyć zaraz. Niech przyniosą florety. Rozegram ten za-205 kład na rzecz króla; jeżeli zaś mi się nie powiedzie, zyskam tylko na własny mój rachunek trochę konfuzyi i kontuzyi[8]. Ozryk. Mamże to odnieść w tym sposobie? Hamlet. W tym duchu; z przyozdobieniami, jakie210 się Panu stosownemi wydadzą. Ozryk. Polecam Waszej Książęcej Mości moje u- sługi. (Wychodzi). Hamlet. Uniżony, uniżony. Dobrze czyni, że się sam poleca; żaden ludzki język nie uczyniłby tego. 215 Horacy. Ta czajka lata[9] z skorupą od jaja na głowie. Hamlet. On komplementa stroił już do cycka, nim go ssać zaczął. Jestto jedna z baniek tego wietrznego świa- ta, wydęta tchnieniem mody i przybrana w konwencyonal- ną szatę; rodzaj szumowiny różnorodnych pierwiastków,220 łudzącej oczy zarówno najciemniejszej jak najświatlej- szej opinii; ale dmuchnij tylko, natychmiast pryśnie bąbel.(Jeden z Dworzan wchodzi). Dworzanin. Mości Książę, Jego Królewska Mość przesłał Waszej Wysokości pozdrowienie przez Ozryka, który wróciwszy oznajmił mu, że Książę czekasz na nie-225 go w tej sali. Przysyła on mnie teraz z zapytaniem, czy Wasza Książęca Mość trwasz w chęci fechtowania się z Laertesem, czyli też żądasz zwłoki. Hamlet. Stały jestem w mych postanowieniach, a te są zgodne z życzeniami króla. Jestli on gotów, moja230 gotowość nie zostanie w tyle, tak teraz jak kiedykolwiek, przypuszczając, że zawsze będę do tego równie sposobny jak teraz. Dworzanin. Król i królowa i wszyscy inni nadejdą tu niebawem. 235 Hamlet. I owszem. Dworzanin. Królowa życzy sobie, abyś Książę prze- mówił kilka uprzejmych słów do Laertesa, nim się z nim spotkasz. Hamlet. Korzystać będę z jej upomnienia. (Dworzanin wychodzi). 240 Horacy. Przegrasz ten zakład, Książę. Hamlet. Nie sądzę; od czasu jego wyjazdu do Francyi, nie przestawałem się ćwiczyć: wygram przy korzystnych warunkach. Nie uwierzysz jednak, jak mi coś ciężko na sercu; ale to nic. 245 Horacy. Drogi Książę. Hamlet. To dzieciństwo: jakiś rodzaj przeczucia, któ- reby mogło zastraszyć kobietę. Horacy. Jeżeli dusza twoja, Panie, czuje wstręt ja- kowy, bądź jej posłuszny. Pójdę ich wstrzymać od przy-250 bycia tu; powiem, że się Książę nie czujesz usposobio- nym. Hamlet. Daj pokój; drwię z wróżb. Lichy nawet wró- bel nie padnie bez szczególnego dopuszczenia Opatrzno- ści. Jeżeli się to stanie teraz, nie stanie się później;255 jeżeli się później nie stanie, stanie się teraz; jeżeli nie teraz, to musi się stać później: wszystko na tem, żeby być w pogotowiu. Ponieważ nikt nie wie, co ma utracić, cóż szkodzi, że to coś wcześniej utraci?(Król, Królowa, Laertes, Ozryk, Dworzanie, Słudzy z floretami i inne osoby wchodzą na scenę). Król. Synu Hamlecie, weź tę dłoń z rąk moich. (Łączy rękę Laertesa z ręką Hamleta) 260 Hamlet. Przebacz mi Waćpan, krzywdę-m ci wyrządził; Lecz przebacz jako honorowy człowiek. Wszyscy tu wiedzą i pan sam wiesz pewnie, Jak ciężka trapi mię niemoc umysłu. Oświadczam przeto, iż to, com uczynił,265 W grubiański sposób ubliżającego Twojemu sercu, czci twej lub stopniowi, Nie było niczem innem jak szaleństwem. Czyliż to Hamlet skrzywdził Laertesa? Nie: Hamlet bowiem nie był samym Skoro więc Hamlet nie sam był krzywdzącym, Więc Hamlet temu nic nie winien; Hamlet Zaprzecza temu. Któż więc temu winien? Jego szaleństwo. W takim razie Hamlet Sam raczej także został pokrzywdzony:275 Szaleństwo jego było jego wrogiem. Oby to moje wyparcie się jawne Wszelkiej złej względem Waćpana intencyi, Mogło mię w jego szlachetnym uznaniu Tak uniewinnić, jak gdybym był na wiatr280 Wypuścił strzałę, która po za domem Trafiła brata mojego. Laertes. Dość na tem Mojemu sercu, któreby mię było W tym razie głównie skłaniało do zemsty: Wszakże stosując się do praw honoru,285 Muszę się zdala mieć od pojednania, Dopóki starsi mężowie, uznanej W rzeczach honoru powagi, Nie upoważnią mię do tego kroku, I nie wyrzekną, że sławy mej żadna290 Nie kazi plama. Tymczasem atoli Przyjmuję, Panie, ofiarę twych uczuć Jako prawdziwą i uwłaczać onej Nie myślę. Hamlet. Z serca dziękuję Waćpanu, Swobodnie mogę teraz ten braterski295 Zakład rozegrać. Podajcie mi floret. Laertes. Podajcie i mnie także. Hamlet. Laertesie, Biegłość twa wobec mojego fuszerstwa, Jak gwiazda błyszczeć będzie wpośród nocy. Laertes. Żartujesz ze mnie, Książę. Hamlet. Nie, na honor. 300 Król. Ozryk, podaj florety. Hamlecie, Znasz już warunki zakładu? Hamlet. Znam, Panie. Wasza Królewska Mość zawarowałeś For słabszej stronie. Król. Nie skutkiem obawy: Widziałem dawniej was obu. Laertes305 Postąpił odtąd, dlatego for daje. Laertes. Ten jest za ciężki dla mnie, dajcie inny. Hamlet. Ten mi do ręki. Są-li to florety Równej długości? Ozryk. Równej, Mości Książę. Król. Postawcie kubki z winem tu na Gdy Hamlet zada pierwszy cios lub drugi, Lub gdy zwycięsko odparuje trzeci, Niech wtedy działa zagrzmią z wszystkich wałów; Król spełni toast za zdrowie Hamleta I w puhar jego wrzuci perłę, droższą315 Niż te, co czterech z rzędu duńskich królów Dyadem zdobiły. Przynieście puhary. Niech trąby kotłom, a kotły armatom, Armaty niebu, a niebiosa ziemi Oznajmią grzmiącem echem, że król pije320 Na cześć Hamleta. Zacznijcie teraz; A wy, sędziowie, baczcie pilnym okiem. Hamlet. Dalej więc! Laertes. Jestem w pogotowiu, Panie. (Składają się). Hamlet. To raz. Laertes. Nie. Hamlet. Niechaj sędziowie rozstrzygną. Ozryk. Dotknięcie było jawne. Laertes. Dobrze; dalej! 325 Król. Stójcie! Hej wina! Ta perła do ciebie Należy, synu; piję za twe zdrowie. Oddajcie puhar księciu.(Odgłos trąb i huk dział). Hamlet. Poczekajcie Niech się załatwię pierwej z drugiem pchnięciem. Dalej! (Składają się). To drugi raz: cóż Waćpan na to? 330 Laertes. Dotknąłeś, Mości Książę: nie zaprzeczam. Król. Nasz syn wygrywa. Królowa. On tłustej kompleksyi I tchu krótkiego. Hamlecie, masz chustkę, Obetrzyj sobie czoło; matka pije Za powodzenie twoje. Hamlet. Dobra matko. Król. Gertrudo, nie pij. 335 Królowa. Czemu? wybacz, Panie. Król. (na stronie). Zatruty był ten kielich, już zapóźno. Hamlet. Nie mogę teraz pić, Pani; za chwilę. Królowa. Czekaj, obetrę ci twarz. Laertes. (do króla). Teraz, Panie, Ja go ugodzę. Król. Powątpiewam o tem. 340 Laertes. (na stronie). Ależ zrobię to wbrew swemu sumieniu. Hamlet. No, Laertesie: żarty ze mnie stroisz. Proszę cię, natrzyj z całą gwałtownością, Bo mógłbym myśleć, że mię masz za fryca. Laertes. Sam tego żądasz, Książę; dobrze zatem. (Składają się). Ozryk. Chybione z obu stron. 345 Laertes. Pilnuj się teraz.(Laertes rani Hamleta; poczem w zapale przemieniają rapiry [10] i Hamlet rani Laertesa). Król. Hola, rozdzielcie ich, zbyt się zażarli. Hamlet. Nie: jeszcze, jeszcze. (Królowa pada). Ozryk. Patrzcie, co się dzieje Z Królową. Horacy. Z obu krew ciecze: O! Panie, Tyś ranny. Ozryk. Jestżeś ranny, Laertesie? 350 Laertes. Jak bekas w własne złowiłem się sidło; Słusznie ofiarą padam własnej zdrady. Hamlet. Cóż to królowej? Król. Omdlała z przestrachu, Widząc cię rannym. Królowa. Nie, nie, ten to napój, Ten napój, drogi Hamlecie! ten napój; Jestem otrutą. (Umiera). 355 Hamlet. O, podłości! Hola! Pozamykajcie drzwi! szukajcie zdrajcy!(Laertes pada). Laertes. Oto tu leży. Zgubionyś, Hamlecie. Nie uratują-ć żadne leki świata; I pół godziny życia niema w Narzędzie zdrady sam trzymasz w swej ręce Nieprzytępione i zatrute. Wpadłem W ten sam dół, który-m wykopał pod tobą. Już nie powstanę; królowa otruta; Nie mogę dłużej mówić; Król, król Hamlet. Więc i to ostrze zatrute? Trucizno, Dokończ swojego dzieła.(Przebija Króla). 370 Ozryk i inni. Zdrada! zdrada! Król. Ratujcie! to nic, nic, draśnięty-m tylko. Hamlet. Wszeteczny, zbójczy, przeklęty Duńczyku, Wysącz ten kielich. A co? jest w nim perła? Idź w ślad za moją matką. (Król umiera). Laertes. Sprawiedliwą375 Śmierć poniósł; on to sam jad ten przyrządzał. Przebaczmy sobie wzajem, cny Hamlecie; Niech duszy twojej nie cięży śmierć moja I mego ojca, ani twoja mojej!(Umiera). Hamlet. Niechaj ci nieba jej nie pamiętają!380 Za tobą zaraz pójdę. O, Horacy! Umieram. — Żegnam cię, matko nieszczęsna! Wam, co stoicie tu bladzi i drżący, Mógłbym ja, gdybym miał czas, wiele rzeczy Powiedzieć; ale śmierć, ten srogi kapral,385 Stoi nademną. Umieram, Horacy; Ty pozostajesz. Wytłómacz mą sprawę Tym, co jej zblizka nie znają. Horacy. Nic z tego. Więcej mam w sobie krwi rzymskiej niż duńskiej. Jeszcze tam trochę jest wina! Hamlet. Człowieku,390 Jeśli masz serce, oddaj mi ten kielich! — Oddaj, na Boga! Jak upośledzone Imię-by po mnie pozostało, gdyby Ta tajemnica nie miała wyjść na jaw. O, mój Horacy! jeśli kiedykolwiek395 W poczciwem sercu twojem miałem miejsce, Wyrzecz się jeszcze na chwilę zbawienia, I ponieś trudy oddychania dłużej W zepsutej atmosferze tego świata Dla objaśnienia moich dziejów. —(Marsz w odległości i wystrzały). Cóż to Za zgiełk wojenny? 400 Ozryk. To młody Fortynbras, Wracając z polskiej wojny, daje salwy Angielskim posłom. Hamlet. Żegnam cię, Horacy; Potęga jadu mroczy zmysły moje. Angielskich posłów już się nie doczekam!405 Lecz przepowiadam ci, że wybór padnie Na Fortynbrasa. Za nim konający Głos daję: powiedz mu to i wyjaśnij, Co poprzedziło. Reszta jest milczeniem.(Umiera). Horacy. Pękło cne serce. — Dobranoc, mój Książę!410 Niechaj ci do snu nucą chóry niebian!(Marsz za sceną). Po co ten odgłos aż tu? (Fortynbras i angielscy Posłowie z orszakiem swoim wchodzą). Fortynbras. Niech zobaczę Na własne oczy. — Horacy. Cóż to chcecie widzieć? Czy chcecie ujrzeć coś nadzwyczajnego, Lub żałosnego nad wszelkie wyrazy: Przestańcie szukać dalej. 415 Fortynbras. Czy zniszczenie Tron tu obrało sobie? — Dumna śmierci, W twem ciemnem królestwie, jakież dziś święto, Żeś tak morderczo, za jednym zamachem, Tyle książęcych głów ścięła! Pierwszy Poseł. Ten widok420 Zbyt jest okropny. Spóźniony nasz przyjazd: Głuche są uszy tego, który miał nam Dać posłuchanie, aby się dowiedzieć, Że zadość stało się jego żądaniu I że Rozenkranc wespół z Gildensternem425 Straceni; któż nam podziękuje za to? Horacy. Nie on zapewne, chociażby ku temu Miał odpowiednie warunki żywota; Nigdy on bowiem ich śmierci nie pragnął. Lecz skoro, po tych fatalnych wypadkach,430 Wy z polskiej wojny a wy z granic Anglii Tak bezpośrednio przybywacie, każcież, Aby te zwłoki wysoko na marach Na widok były wystawione; mnie zaś Pozwólcie wszem tu wobec i każdemu435 Nieświadomemu prawdy opowiedzieć, Jak się to stało. Przyjdzie wam usłyszeć O czynach krwawych, wszetecznych, wyrodnych, O chłostach trafu, przypadkowych mordach, O śmierciach skutkiem zdrady lub przemocy,440 O mężobójczych planach, które spadły Na wynalazcy głowę. O tem wszystkiem, Ja wam dać mogę wieść dokładną. Fortynbras. Pilno Nam to usłyszeć. Niechaj się w tym celu Niezwłocznie zbierze czoło waszych Co się mnie tyczy, z boleścią przyjmuję, Co mi przyjazny los zdarza; mam bowiem Do tego kraju z dawien dawna prawa, Które obecnie muszę poprzeć. Horacy. O tem Będę miał także coś do powiedzenia,450 Zgodnie z życzeniem tego, co już nigdy Nie wyda głosu; ale pierwej muszę Wypełnić tamto, aby obłęd ludzki Więcej tymczasem klęsk i niefortunnych Przygód nie zrządził. Fortynbras. Niech czterech dowódców455 Złoży Hamleta, jako bohatera, Na wywyższeniu; niewątpliwie bowiem Wielkim-by wzorem królów się okazał, Dożywszy berła; a gdy orszak, ciało Jego niosący, postępować będzie,460 Niechaj muzyka i salwy rozgłośnie, Czem był, zaświadczą. Wynieście te zwłoki. — Widok to zgodny z okolicą wojny Ale w tem miejscu bardzo nieprzystojny. — Marsz! Każcie dać ognia z dział.(Marsz pogrzebowy).(Wychodzą unosząc zwłoki; poczem huk dział słyszeć się daje).
Kopać piłkę każdy może ,albo lepiej albo gorzej.Tak jak już kiedyś pisałem uwielbiam piłkę nożną w końcu jestem chłopakiem.Tyle że sam jej kopać nie
Tekst piosenki: Kopać czas, ruszam więc, kopalni szukać Kilof w rękę, no i w drogę czas Kopie w dół, pod siebie, lawa mi nie straszna W głowie ciągle tylko diaxy mam Kopię już chyba cała noc Czy ktoś ukrył je czy co? Diamentów wciąż brakuje mi Chciałbym bardzo zdobyć je Ile jeszcze kopać mam? Chciałbym zbroje mieć i miecz Bo żelazny zepsuł się Ile jeszcze kopać mam? Jak znaleźć je? nie wiem Może ktoś trolluje mnie? Przyznam wam, to mój błąd, za wysoko kopałem Pod szesnasty poziom schodzę więc Kopię, kopię lecz nadal ich nie ma Czemu on wciąż chowają się? Kopie już chyba drugą noc Czy ktoś ukrył je czy co? Diamentów wciąż brakuje mi Chciałbym bardzo zdobyć je Ile jeszcze kopać mam? Chciałbym zbroje mieć i miecz Bo żelazny zepsuł się Ile jeszcze kopać mam? Jak znaleźć je? nie wiem Może ktoś trolluje mnie? ooo ooo ooo ooo Może to czas, by odpalić xray? ooo ooo ooo Dajcie mi diaxy plis Kopię już chyba piątą noc Czy ktoś ukrył je czy co? Diamentów wciąż brakuje mi Chciałbym bardzo zdobyć je Ile jeszcze kopać mam? chciałbym zbroje mieć i miecz bo żelazny zepsuł się Ile jeszcze kopać mam? Jak znaleźć je? nie wiem Może ktoś trolluje mnie? Ile jeszcze kopać mam? Chciałbym zbroje mieć i miecz Ile jeszcze kopać mam no ile? Ile jeszcze kopać mam? Dajcie mi diaxy pliss Jak znaleźć je? nie wiem Może ktoś trolluje mnie? Dodaj interpretację do tego tekstu » Historia edycji tekstu
A jednak, proszę, przebacz mi. Przebacz. Może zawiniłem nieraz, Może miałem zły dzień, Lecz słońce też nie świeci stale, Zawsze gasi je noc, czarny cień, Potem znów dobry wraca czas. Przebacz, przebacz, Moja cierpliwość wkrótce skończy się, Więc jeszcze raz namawiam cię, Uśmiechnij się i przebacz mi. Przebacz, przebacz
W ŚWIECIE. Alosza udał się najpierw do ojca. Wchodząc do jego mieszkania, przypomniał sobie, że mu ojciec usilnie zalecał, aby się do niego zgłosił w sekrecie przed bratem Iwanem. Wszelkie ukrywanie się wstrętne było usposobieniu Aloszy, mimo to, z przyjemnością dowiedział się od otwierającej mu drzwi Marty, że Fedor Karamazow jest sam. W chwili wejścia syna siedział on przy stole w pantoflach i starym paltocie, przeglądając jakieś rachunki. Wyglądał okropnie po wczorajszem pobiciu, nos miał spuchnięty, na czole i na twarzy ogromne guzy i siniaki, czoło obwiązane czerwoną chustką. Wszystko to nadawało mu dziwnie przykry i złośliwy wygląd. Stary czuł to sam, spojrzał też niechętnie na wchodzącego Aloszę. — Kawa zimna! — zawołał do niego już od progu — sam dziś poprzestaję na postnej tylko polewce; czegożeś przyszedł? — Chciałem się dowiedzieć o zdrowiu ojca — odrzekł Alosza. — Tak, a prócz tego sam cię wczoraj prosiłem, abyś przyszedł. Ale to wszystko głupstwa, napróżnoś się fatygował. Wiedziałem odrazu, że przyjdziesz. Mówił to wszystko niechętnie, jednocześnie powstał z miejsca i spojrzał mimochodem w lustro, poprawiając czerwoną chustkę, którą miał przewiązane czoło. — Czerwona zawsze lepsza, niż biała, nie wygląda się przynajmniej tak szpitalnie — zauważył sentencyonalnie. — Iwana niema — mówił dalej — poleciał odbijać narzeczoną Dymitrowi. Po to on i przyjechał, i po to tylko siedzi — dodał, spozierając z ukosa na Aloszę. — Czy sam to ojcu mówił? — spytał Alosza. — Dawno już mówił. A jak myślisz, może on tu przyjechał, żeby mnie zarżnąć? Musi mieć jakiś interes, skoro tu siedzi. — Cóż to? Dlaczego ojciec mówi takie rzeczy? — pytał rozżalony Alosza. — O pieniądze nie prosi. Prawda, że nie dałbym ani szeląga. Tak, tak, mój miły Aleksy, mam zamiar długo jeszcze na świecie pożyć, i dlatego każda kopiejeczka jest dla mnie droga i potrzebna, a tem potrzebniejsza, im dłużej żyć będę. Nie jestem jeszcze wcale stary, mam dopiero pięćdziesiąt siedem lat, i mam zamiar przynajmniej jeszcze dwadzieścia lat używać życia, jak na tęgiego zucha przystało. Potem już, gdy zeszkapieję, pieniądze będą mi tembardziej potrzebne, dlatego zbieram je teraz, grosz do grosza. A ty, mój panie synu, dowiedz się, że do końca żyć będę w tem, co wy nazywacie grzechem i obrzydliwością. Wszyscy pioruny niby ciskają na takie życie, a sami nic lepszego nie robią, tylko inni skrycie, a ja otwarcie, i za tę moją szczerość wszyscy się na mnie rzucają. A twojego raju, Alosza, to ja wcale nie pragnę, takiemu człowiekowi, jak ja, na nic taki raj niepotrzebny. Co do mnie, nie dbam wcale o to, co się ze mną stanie po śmierci, wiem, że zasnę i już się nie obudzę. Chcecie, to mnie wspominajcie, a nie — to niech was dyabli wezmą. To moja filozofia. Dobrze mówił wczoraj Iwan, chociaż byliśmy wszyscy pijani. — Iwan to chłystek. Żadnej on tam niema nauki, ani wykształcenia. Milczy i uśmiecha się i zdaje mu się, że to wielki rozum — tem tylko wygrywa. — Alosza słuchał, milcząc. — Czemuż to panicz nie raczy rozmawiać ze mną, a jeżeli mówi, to zawsze coś niedomawia. Podły ten twój Iwan. A z Gruszą ożenię się i to wkrótce. Kto ma pieniądze, ten może mieć wszystko, czego zechce. Iwan się boi, żebym się z Gruszą nie ożenił, i namawia do tego Mitię. Niby to, żeby mnie od Gruszy ustrzedz. (Czy się jemu zdaje, że ja jemu pieniądze zostawię, jeżeli się z Gruszą nie ożenię). A wszystko dlatego, że się chce z narzeczoną Miti ożenić, bo to bogata panna, takie ma wyrachowanie. Podły ten twój Iwan. — Ojciec bardzo rozdrażniony, to po wczorajszem przejściu. Możeby się ojciec położył? — Ot! ty, mówisz mi takie rzeczy, a ja się na ciebie nie gniewam. Żeby tak Iwan, tobym mu nie darował. Przy tobie tylko przychodzą na mnie dobre chwile, bo widzisz, ja jestem zły człowiek. — Ojciec nie jest zły, tylko trochę spaczony, — uśmiechnął się Alosza. — Słuchaj, ja tego rozbójnika, Mitię, mógłbym dziś jeszcze wsadzić do więzienia. Wprawdzie, według dzisiejszych modnych zasad, ojciec i matka to przesąd, ale kopać starca, ciskać nim o podłogę, za włosy targać i to w jego własnym domu, a w dodatku krzyczeć przy świadkach, że się go zabije... słowem, gdybym chciał, mógłbym natychmiast twego Mitię pod klucz wsadzić. — Ale ojciec nie chce. — Iwan odradza. Ja na rady Iwana pluję, ale i sam nie chcę. Tu pochylił się ku Aloszy i szepnął mu poufnie. — Gdybym tego łajdaka do więzienia wsadził, onaby się dowiedziała i poleciałaby zaraz do niego, pocieszać. Przeciwnie, gdy się dowie, jak on mnie, słabego starca, skatował, ukrzywdził, po ziemi włóczył, to gotowa przyjść do mnie, obaczysz. Już ja ją znam, taki ma charakter, wszystko na przekór. Chcesz koniaczku. Wiesz, kawa zimna, ale dodać do niej ćwierć kieliszka, będzie delicya. — Nie, dziękuję. Bułeczkę zjem, jeśli ojciec pozwoli, a koniaku niech ojciec nie pije, zwłaszcza teraz. — Masz słuszność, koniak szkodzi, ale kapeczkę przecie można. Mówiąc to, otworzył szafkę, nalał sobie kieliszek koniaku i wypił go, potem zamknął szafkę i klucz do kieszeni schował. — Od kieliszka nie zginę. — Ot, już ojciec znowu dobry. — Ja dla ciebie i bez koniaczku dobry, bo cię kocham, a z podłymi tom podły. Iwan nie chce jechać do Czeremaszny, a dlaczego? Szpieguje mnie, chce wiedzieć, ile dam Gruszy, gdy do mnie przyjdzie. Ja Iwana nie rozumiem. Nie wiem nawet, zkąd się taki mógł wziąść. On niema takiej duszy, jak my. — Nie zostawię mu nic. Nawet testamentu nie zrobię. A twego Mitię zgniotę, jak robaka, trzaśnie mi pod nogą, jak uduszony tarakan, ten twój Mitia, którego kochasz. Żeby go tak Iwan kochał, tobym się bał, ale on nikogo nie kocha. Iwan to nie nasz człowiek, tacy ludzie, jak on, to nie nasi ludzie, ot, pył przydrożny, powieje dobry wiatr, to i rozmiecie wszystko... Wczoraj, kiedym ci kazał przyjść, miałem na myśli jedno głupstwo. Chciałem dać Miti trochę pieniędzy, jaki tysiączek lub dwa, posłałbym mu przez ciebie, pod warunkiem, żeby ten szubrawiec z pod ciemnej gwiazdy odjechał ztąd, na pięć, albo lepiej na 50 lat i żeby się całkiem Gruszy wyrzekł. — Ja... ja... go spytam. — Gdyby tak trzy tysiące, to by on może... — Kłamiesz. — Niema potrzeby pytać, bo rozmyśliłem się i nic nie dam, bo jeszcze gotów głupi czekać na to. A cóż ta jego narzeczona, ta Katarzyna Iwanówna, której mi nawet pokazać nie chciał. Pójdzie za niego, czy nie? Musisz wiedzieć, bo tyś tam do niej chodził. — Ona się go za nic nie wyrzeknie. — Ot, w jakich kochają się te delikatne panienki, hulaków podłych im potrzeba, tacy się podobają. Oj, żebym miał jego lata i taką twarz, jaką wtedy miałem, bo byłem od niego przystojniejszy w dwudziestu ośmiu latach, daleko przystojniejszy, tobym także zwyciężał... ot, kanalia taki, ale Gruszy i tak nie dostanie! nie! w pył go obrócę, a Gruszy nie dam. Słowa te znów go podrażniły. — I ty także idź ztąd, nie masz tu dziś co robić — rzekł szorstko. Alosza wstał, aby się z nim pożegnać i pocałował go w ramię. — A ty czego? — zadziwił się stary, — na wieki się żegnasz, czy co? Zobaczymy się jeszcze. — Ależ nie, to tak sobie. — I ja tylko tak sobie — spojrzał na niego stary. — A ty słuchaj! — krzyknął jeszcze za nim, — przychodź jutro, koniecznie jutro. Obiad ci postny każę zrobić, umyślnie dla ciebie — jutro! słyszysz — koniecznie. A gdy Alosza wyszedł na dziedziniec, wychylił się przez okno i jeszcze raz to samo powtórzył. Potem zbliżył się do szafki, gdzie znajdował się koniak, nalał sobie jeszcze pół kieliszka, wypił i znów szafkę zamknął i włożył klucz do kieszeni. — Więcej nie będę, — mruknął i poszedł do sypialnego pokoju, a czując się osłabionym, położył się i natychmiast zasnął. „Bogu dzięki, ojciec nie pytał mnie o Gruszę — pomyślał Alosza, — jeszczebym musiał wygadać wczorajsze moje z nią spotkanie”. Wogóle myśli jego nie były wesołe. — Ojciec był rozdrażniony i wciąż zawzięty na Dymitra, tamten, prawdopodobnie, również nie ochłódł przez tę noc, owszem, ukrzepił się w swej nienawiści i miłości. Jakby to odszukać Dymitra i wpłynąć na jego usposobienie? Tymczasem drobny, na pozór, wypadek, zmienił na chwilę bieg jego rozmyślań. Idąc do pani Chachłakow, Alosza spotkał na zakręcie ulicy gromadkę chłopców, powracających ze szkoły. Były to jeszcze dzieci po 8, 9 lat, szli gwarnie, niosąc książki w tornistrach, zawieszonych na plecach, lub też w torebkach skórzanych, przewieszonych przez ramię. — Alosza lubił dzieci i chętnie z niemi obcował, teraz więc zatrzymał się, chcąc zawiązać z nimi rozmowę. Zauważył, że gromadka malców, przechodzących obok niego, naradza się nad czemś z ożywieniem, każdy z nich przytem miał w ręku kamyk, niektórzy z nich po dwa. — Za rynsztokiem zaś, z przeciwnej strony ulicy, stał odosobniony chłopak, ubrany również w mundurek szkolny, drobny był i blady i wyglądał najwyżej na lat dziesięć, a może i na mniej. Malec wpatrywał się bystro w gromadkę towarzyszów szkolnych, z którymi widocznie się poróżnił. Alosza, zbliżywszy się do chłopców, zwrócił się do jednego z nich, rumianego, kędzierzawego blondynka, który, jak zauważył, miał torebkę zawieszoną z lewego boku. — Gdy ja chodziłem do szkoły, to nosiliśmy zwykle torebkę z prawego boku, bo łatwiej tak było wydostawać z niej wszystko — zaczął. Mówił takim tonem, jakim przemawia się do kogoś równego sobie wiekiem, co zresztą jest jedynym sposobem zdobycia ufności dzieci. Alosza zrobił to z góry powziętym planem, czuł instynktem, że tak będzie najlepiej. — On „mańkut”, dlatego nosi z lewej strony, — odpowiedział natychmiast jeden z malców, reszta zaś otoczyła ich, przysłuchując się; sześć par błyszczących ocząt wpatrzyło się w Aloszę. — On i kamienie potrafi rzucać lewą ręką, — dorzucił drugi malec. W tejże chwili kamyk, ciśnięty zręczną i pewną ręką, ugodził zlekka małego mańkuta. — To chłopak z za rynsztoka rozpoczynał bitkę. — Bić go! Smurow, oddaj mu! — wołali chórem chłopcy, ale Smurow, nie czekając zachęty, odpłacał za swoje, cisnąwszy kamyk, który nie trafił i upadł gdzieś z boku. Przeciwnik jego miał obie kieszenie paltocika wypchane kamieniami, rzucił też natychmiast jeden z nich i trafił Aloszę w plecy. — On umyślnie pana uderzył, on wie, że pan, Karamazow — zawołali chłopcy. — No! teraz my na niego wszyscy razem, no! dalej, żywo! — I sześć pocisków poleciało za rynsztok w stronę chłopca, jeden kamyk ugodził go w głowę tak, że upadł, ale zerwał się natychmiast i odpowiadać zaczął. — Przez chwilę bójka trwała bez przerwy, okazało się, że wszyscy chłopcy mają w kieszeni kamienie. — Jak możecie! Jak wam nie wstyd! sześciu na jednego — zawołał Alosza i zagrodził sobą chłopca, tak, że 3 czy 4 kamienie ugodziły w niego, zamiast w malca. — On pierwszy zaczął, — krzyknął przenikliwie jeden z chłopaków, — on podły, Krasotkina w klasie skaleczył scyzorykiem, aż krew pociekła, trzeba go nabić. — Za co? sami go draźnicie. — A ot! on znowu kamieniem w was chce cisnąć, on pana zna i rzuca teraz nie w nas, a w pana. — No! dalej! my znów w niego. — I zaczęła się znów wymiana pocisków, tym razem bardzo szkodliwa dla dzieciaka, gdyż jeden z kamyków uderzył go mocno w piersi, chłopak zapłakał z bólu i uciekać zaczął w górę ulicy. — Aha! stchórzył, zmyka! — wołali z tryumfem chłopcy. — Pan jeszcze nie wie, jaki on podły, takiego mało zabić — zawołał z zapałem jeden z chłopaków, starszy od innych, który widocznie rej wodził. — Cóż on takiego zrobił? Skarżył na was? — Malcy spojrzeli po sobie z uśmiechem. — Pan idzie tą samą drogą, co on. — Proszę go tylko spytać, czy lubi miotełki? Niech pan spróbuje. — Nie spytam go o to, bo widocznie wy go tem pytaniem draźnicie. — Ale pomówię z nim i dowiem się może, za co go tak nienawidzicie. — I owszem, niech się pan spyta — zaśmieli się chłopcy. Alosza poszedł swoją drogą, a chłopcy wołali za nim: — Oho! on się pana nie przestraszy i dźgnie pana scyzorykiem, jak Krasotkina. — Alosza zbliżał się do chłopaka i ujrzał przed sobą blade, chude dziewięcioletnie dziecko, z twarzyczką podługowatą i czarnemi błyszczącemi oczkami. — Ubrany był biednie w wyszarzany paltocik, połatane na kolanach spodeńki i dziurawe buciki, których otwory zasmarowane były atramentem. Malec, poznawszy po wyrazie twarzy Aloszy, że ten go bić nie będzie, przestał się boczyć i sam nawet zaczął rozmowę. — Ja jeden, a ich sześciu, a przecież ich przepędziłem. — Jeden kamień musiał cię mocno uderzyć, — zapytał Alosza. — Za to ja dałem Smurowowi po głowie — pochwalił się malec. — Oni mnie tam powiedzieli, że ty mnie znasz i umyślnie kamieniem cisnąłeś, czy to prawda? — spytał Alosza. Chłopak spojrzał chmurnie. — Daj mi pan spokój, nie zaczepiaj mnie, — nachmurzył się, błysnąwszy złemi oczyma. — Pójdę już sobie i nic ci nie powiem, chociaż tamci mnie nauczyli, czem ciebie można rozdraźnić. Zaledwie się odwrócił, chłopak cisnął w niego znów z całej siły kamieniem, wołając z urąganiem: — Mniszek! klasztorny sługa w skarbowych majątkach. — Alosza znów powrócił. — A ładnie to tak z tyłu napadać! widać tamci prawdę o tobie mówili. — Chłopak zdawał się jeszcze czekać na coś, ale widząc, że Alosza nie zamierza go wcale skarcić, rzucił się na jego rękę i ugryzł go w palec aż do kości, z dzikością podraźnionego zwierzątka. Alosza z trudnością wydostał palec z pomiędzy ostrych ząbków rozjuszonego dzieciaka, krew popłynęła obficie. — Malec stał, nie ruszając się z miejsca. — Widzisz, jakeś mnie mocno ukąsił, — przemówił Alosza, obwijając palec chustką, — a przecież ja ciebie nie znam i nic ci złego nie zrobiłem. A może zrobiłem co dawniej, tylko zapomniałem, bo przecieżbyś mi za darmo tak nie dokuczał. Zamiast odpowiedzi, chłopak rozpłakał się na głos i uciekać zaczął ulicą, biegnąc jak najszybciej i wciąż głośno płacząc. Alosza postanowił sobie odszukać go koniecznie i dowiedzieć się coś bliższego, odłożył to jednak na później bo teraz śpieszyć musiał do pani Chachłakow. Szybkim krokiem pośpieszył do pani Chachłakow, która mieszkała we własnym domu, pięknym, murowanym, jednym z najwspanialszych w mieście. Gdy wszedł, pani Chachłakow wybiegła sama na jego spotkanie. — Czy dostał pan list, który pisałam do pana, donosząc o cudzie? — pytała z pośpiechem. — Dostałem. — A czy go pan wszystkim pokazał? Rozpowszechnił pan tę cudowną wiadomość? wszakże on matce syna powrócił. — On umrze dzisiaj — odparł Alosza. — Słyszałam, wiem. — O Boże! czemuż nie mogę raz jeszcze z nim pomówić, ani go widzieć. Tak pragnę podzielić się z panem wszystkiem, co obecnie czuję — z panem, czy wogóle z kimkolwiek, chociaż nie, przedewszystkiem z panem. Prócz tego, Katarzyna Iwanówna jest w tej chwili u mnie. — Ach, jak to dobrze, zobaczę ją więc tutaj, bo kazała mi koniecznie przyjść do siebie. — Wiem, wiem o wszystkiem, co było wczoraj, słyszałam z najdrobniejszymi szczegółami o tem okropnem przejściu z tą straszną kobietą, z tą bachantką. C’est tragique! Gdybym była na miejscu Katarzyny, to doprawdy niewiem, niewiem cobym zrobiła. A ten pański brat, Dymitr, cóż to za okropny człowiek! W dodatku wyobraź sobie pan, tam, w salonie, siedzi pański brat, to jest, oczywiście nie Dymitr, ale tamten drugi, ten wspaniały, rozumny Iwan, i rozmawiają z Katarzyną; a gdybyś pan wiedział o czem? Zamęczają się dobrowolnie, to, mówię panu, poprostu szarpanie się, szamotanie bez wyjścia; doprawdy, trudno uwierzyć; gubią siebie sami, niewiadomo po co i na co, delektują się swojem udręczeniem. Tak pragnęłam, tak pożądałam pańskiej obecności; chcąc panu wszystko opowiedzieć, to poprostu jak w bajce. Ale, ale, co najważniejsze, o mało nie zapomniałam — z mojej Lizy robi się histeryczka. Dziś, gdy posłyszała, że pan idzie, dostała histerycznego ataku. Zkąd? dlaczego? — Przepraszam! to z mamy robi się histeryczka — przerwał z drugiego pokoju przenikliwy głosik Lizy, a w głosie tym drgał jakby z trudnością powstrzymywany śmiech. Alosza spojrzał w stronę drzwi cokolwiek uchylonych, po za którymi znajdowała się Liza w swoim fotelu. — Niemądra jesteś, Lizo, z takiem gadaniem, a przytem wyobraź pan sobie, znowu chora. Całą noc miała gorączkę. Ledwom się doczekała doktora Herzenschube, który powiedział, że nic nie rozumie, że trzeba poczekać. Ten Herzenschube nigdy nic nie rozumie. Jakeś pan wszedł, Liza krzyknęła, dostała ataku nerwowego i kazała się przewieźć do drugiego pokoju. — Bardzo przepraszam mamę, ale ja wcale nie wiedziałam, że on przychodzi i wcale nie dlatego kazałam się przewieźć do drugiego pokoju. — A to już nieprawda, Lizo, doskonale wiedziałaś, że Aleksy Fedorowicz idzie, bo kazałaś Julii stać na straży. — Mamo kochana! doprawdy, że to dowcipnie z twojej strony mówić takie rzeczy. Jeżeli chcesz poprawić swoją opinię, to zechciej, droga mamo, powiedzieć wielmożnemu panu Aleksemu Fedorowiczowi, że to niedowcipnie z jego strony przychodzić tu po tem, co wczoraj zaszło, kiedy tu i tak wszyscy się z niego śmieją. — Co ty wygadujesz, Lizo, zanadto już sobie pozwalasz, licząc na moją pobłażliwość; któż się tu z niego śmieje. Ja uradowana jestem, że zechciał przyjść — taki mi jest potrzebny, taki niezbędny. Ach, Aleksy Fedorowiczu, gdybyś pan wiedział, jaka jestem nieszczęśliwa. — Cóż się mamie takiego zdarzyło? — Cicho bądź, Lizo! Te twoje ciągłe kaprysy, to roztrzepanie, przytem ta wieczna choroba i ten wieczny Herzenschube, który nigdy nic nie rozumie. A ten cud! Panie kochany, gdybyś pan wiedział, jak mnie to wzruszyło, jak do głębi wstrząsnęło. Przytem jeszcze ta tragedya w salonie między tymi dwojgiem, zresztą, to nie tragedya, a komedya, w każdym razie to wszystko męczy mnie strasznie. Powiedz pan, Aleksy Fedorowiczu, czy starzec Zosima dożyje jutra — Boże mój, zamykam oczy i myślę sobie: wszystko złuda, złuda. — Przepraszam panią — przerwał Alosza — czy mógłbym prosić o kawałeczek płótna dla owinięcia skaleczonego palca? Alosza pokazał ukąszony palec; krew przeszła na chustkę, i pani Chachłakow, zobaczywszy ranę, krzyknęła i zakryła oczy. — Boże! jaka straszna rana. Gdy Liza usłyszała ten wykrzyknik, otworzyła natychmiast drzwi, przed któremi znajdował się jej fotel na kółkach. — Chodź pan! chodź pan tu do mnie prędko — wołała natarczywie i rozkazująco Liza. — Boże mój! jak pan mógł stać tyle czasu i nic nie powiedzieć, a ty, mamo, jak mogłaś na to pozwolić, mógł przecie omdleć z upływu krwi — przedewszystkiem wody, jaknajprędzej wody, palec trzeba przemyć i zanurzyć w chłodnej wodzie. — Może posłać po Herzenschubego? — pytała pani Chachłakow. — Mama mnie zabija tym swoim Herzenschubem. Julia niech wody przyniesie, tylko prędko, mamo, na miłość Boga, prędko, bo mi się już słabo robi. — Ależ to drobnostka — protestował Alosza, nie mogąc powstrzymać tego nadmiaru gorliwości. Za chwilę Julia przyniosła wodę, w której Alosza palec zanurzył. — Mamo! na miłość Boga, trzeba przynieść bandaż i tę białą wodę do ran, nie wiem jak się tam ona nazywa. Stoi duża butelka w sypialnym pokoju, w szafce na prawo. Mamo prędzej, prędzej. — Zaraz, zaraz, przyniosę sama, tylko nie krzycz tak, Liza, i nie lękaj się. Widzisz, z jaką siłą ducha Aleksy Fedorowicz znosi swoje cierpienie. Pani Chachłakow wyszła, Liza została sama z Aloszą. — Przedewszystkiem opowiedz mi pan, gdzieś się mógł tak skaleczyć, a potem pomówimy o innych rzeczach. No, mów pan! Alosza uczuł instynktem, że Liza śmielsza jest w nieobecności matki. Opowiedział więc jej naprędce, ale jasno i dokładnie, całe zajście swe z chłopcami, powracającymi ze szkoły. Liza, wysłuchawszy opowiadania, klasnęła w ręce. — Jak pan mógł! jak można zadawać się z takimi smarkaczami! Na to trzeba być takim jak pan dzieciakiem; postąpił pan jak studencik, jak sztubaczek z najniższych klas. Ale, mimo to, postaraj się pan dowiedzieć coś o tym złośliwym malcu, a potem opowiedz mi wszystko. (Gromiła go i dawała polecenie, jakby już miała jakieś do niego prawo). — No, a teraz powiedz pan, czy możesz pogadać ze mną o tamtej rzeczy, czy ból nie przeszkadza. — Nic mnie już nie boli. — To dlatego, że trzyma pan palec w zimnej wodzie, ale ona zaraz ogrzeje się. Julia! biegnij prędko do piwnicy i przynieś lodu i świeżej wody. No, teraz, kiedy jesteśmy sami, oddaj mi pan ten list, który do pana wczoraj napisałam. Tylko prędko, zanim mama powróci. — Nie mam przy sobie tego listu. — To nieprawda! Byłam pewna, że tak mi pan odpowiesz, ale to nieprawda, pan go masz w kieszeni. — Zostawiłem go w domu. — Nie powinieneś pan obchodzić się ze mną, jak z dzieciakiem, po moim liście. To był tylko żart, głupi żart, którego żałowałam przez całą noc. Nie gniewaj się pan na mnie, ale, proszę bardzo, oddaj mi mój list, a jeżeli zostawiłeś go pan w domu, to proszę mi go dziś przynieść, koniecznie, koniecznie. — Dziś, to niemożliwe; gdy wrócę do klasztoru, to nie wyjdę już przez jakie trzy lub cztery dni, bo starzec Zosima... — Cztery dni, co za głupstwo. Powiedz pan, czyś się pan bardzo ze mnie śmiał? — Wcale się nie śmiałem. — Dlaczego? — Bo uwierzyłem w list zupełnie poważnie. — Pan mnie obraża. — Ani troszeczkę. Przeczytawszy list, postanowiłem sobie odrazu, że wszystko się tak stanie, jak tam pani ułożyła. Po śmierci starca Zosimy wyjdę z klasztoru, wstąpię na uniwersytet i zdam wszystkie egzamina, a potem ożenię się z tobą i kochać cię będę. Nie miałem jeszcze wprawdzie czasu myśleć o tych rzeczach, ale pewny jestem, że lepszej żony nie znajdę, a starzec kazał mi się ożenić. — Ja przecież jestem kaleka, w wózku mnie wożą — zaśmiała się Liza, a twarz jej pokryła się rumieńcem. — Czuwać będę nad tobą i sam cię będę woził, chociaż pewien jestem, że do tego czasu wyzdrowiejesz. — Pan oszalał — mówiła nerwowo Liza — jak można brać na seryo głupi żart. Ale otóż i mama, w samą porę. Czemu mama tak długo siedziała, zawsze się mama musi spóźnić. — Ach, nie krzycz, Liza, tylko proszę cię, nie krzycz, mam już dosyć twoich awantur. Schowałaś tak bandaże, że znaleźć ich nie mogłam. Posądzam cię, że zrobiłaś to umyślnie. — Nie mogłam przecież przewidzieć, że ten pan przyjdzie ze skaleczonym palcem, chociaż, gdybym wiedziała, możebym naprawdę schowała, jak to mama przypuszcza. Mamusiu, aniele, stajesz się naprawdę bardzo dowcipna. — Jak ty się, Lizo, zachowujesz? jak wyrażasz, choćby teraz, o skaleczonym palcu naszego gościa. Ach, Aleksy Fedorowiczu, wszystko to, razem wzięte, zabija mnie — i ona, i ten Herzenschube. — Niech mama da spokój biednemu Herzenschubemu. Proszę sobie wyobrazić, że szanowny pan Aleksy Fedorowicz pobił się z chłopakami na ulicy, i jeden z tych smarkaczy ukąsił go w palec. Sam taki dzieciak, a chce się teraz żenić; nie śmiech-że to takiemu żenić się? Powiedz, mamo. — Zkądże ty o tem wiesz? i co cię to obchodzi? to wcale nie dla ciebie rozmowa, a przytem, ten chłopak mógł być wściekły. — Gdzież mama widziała wściekłych chłopców? — Mógł go przecie ukąsić wściekły pies i skutkiem tego chłopak rzuca się na ludzi; nie byłoby w tem nic dziwnego. Jak ona panu doskonale obandażowała rękę, jabym tak nigdy nie potrafiła. Czujesz pan jeszcze ból? — Daleko mniejszy. — A nie masz pan wodowstrętu? — pytała Liza. — Dosyć już tego, Liza. Być może, że wymknęło mi się niepotrzebnie o tym wściekłym chłopcu, a ty już korzystasz z tego i na wszystkie strony nicujesz moje powiedzenie. Aleksy Fedorowiczu, Katarzyna Iwanowna dowiedziała się, że pan jest tutaj i gorąco pragnie widzieć się z panem. — Ach, mamo! idź do niej sama, on jeszcze nie może, zanadto go boli. — Ależ nie, mogę zaraz pójść — przeczył Alosza. — Zaraz pójść! A — a! tak — to pan taki. — Cóż to złego. Chcę obaczyć jaknajprędzej Katarzynę Iwanownę, bo mam do niej pilny interes, a przytem muszę dziś wcześnie wrócić do klasztoru. — Weź go, mamo, ztąd, i to jaknajprędzej. Idź pan, idź rozmawiać z Katarzyną, a potem możesz wracać prosto do swojego klasztoru, a do mnie możesz się już wcale nie trudzić, spać chcę, nie spałam przecie całą noc. — Niestety, to tylko żart z twojej strony, ale gdybyś ty naprawdę zasnęła. — Jeżeli pani chce, to zostanę tu na jakie trzy minuty jeszcze, może nawet na pięć, — wyjąkał Alosza. — Na pięć minut! Boże, co za szczęście! Zabierz go, mamo, zabierz ztąd tego potwora. — Oszalałaś, Lizo, co ty wygadujesz? taka dziś jesteś rozkapryszona. Widzi pan, boję się jej sprzeciwiać, żeby znowu nie dostała ataku. Chociaż, kto wie, może naprawdę jest senna. Jak wy na nią cudownie działacie, Aleksy Fedorowiczu. — O, to mama ładnie powiedziała, niech cię uściskam. — Najchętniej, złoto moje. Posłuchaj pan — szeptała tajemniczo pani Chachłakow, wyszedłszy z Aloszą — pójdź pan i sam zobacz, co się tam dzieje w salonie — najdziwniejsza w świecie komedya. Ona kocha pańskiego brata, Iwana, a wmawia w siebie i w drugich, że kocha Dymitra. To rozpacz, doprawdy. Chodźmy tam do nich, może doczekamy się jakiego rozsądnego końca. W chwili, gdy weszli do salonu, rozmowa Iwana i Katarzyny kończyła się już widocznie. Katarzyna była mocno wzburzona, Iwan zaś wstawał już, aby się pożegnać. Wyglądał blado, co Alosza zauważył z niepokojem. Alosza rozstrzygnąć chciał wreszcie ważną dla siebie i niepokojącą go oddawna zagadkę. Od niejakiego czasu słyszał wciąż z różnych stron, że Iwan kocha Katarzynę i chce ją odbić bratu Dymitrowi. Myśl o tem współzawodnictwie między braćmi, którzy obaj byli mu drodzy, trapiła go mocno, mimo, że Dymitr utrzymywał sam, że Iwan godniejszy jest Katarzyny od niego, że miłość ich ku sobie byłaby mu bardzo na rękę. Dlaczego? Czyżby chciał żenić się z Gruszą? Byłby to, zdaniem Aloszy, krok rozpaczliwy. Prócz tego, jeszcze do wczorajszego wieczora Alosza wierzył święcie, że Katarzyna kocha do zapamiętania Dymitra, takim, jak jest, pomimo całą dziwaczność takiej miłości. W czasie jednak sceny z Gruszą, coś mu z tej pewności odpadło, scena ta śniła mu się przez całą noc, a gdy się nad ranem obudził, pomyślał o tem wszystkiem, że to tylko szarpanie się, a teraz pani Chachłakow użyła tegoż wyrażenia, określając uczucia Katarzyny. Przytem uparte i stanowcze twierdzenie pani Chachłakow, że Katarzyna kocha Iwana, a tylko oszukuje sama siebie, zmusza się do miłości dla Dymitra, zrobiło na nim silne wrażenie. „A może to w istocie prawda. Ale w takim razie, jakież jest położenie Iwana?” Alosza czuł instynktem, że taki charakter, jak Katarzyny, musi panować i rządzić, a rządzić mogłaby może Dymitrem, nigdy Iwanem. Dymitr, nie zaraz może, ale w przyszłości, ukorzyć się mógł przed nią i czuć się z tem szczęśliwym, Iwan nigdy. Iwan nie ukorzyłby się przed nią, a przytem ukorzenie takie nie dałoby mu szczęścia. Wszystkie te przypuszczenia i wątpliwości przemknęły mu się przez głowę w chwili, gdy wchodził do salonu. Na domiar przychodziło mu czasem do głowy jeszcze jedno. A jeżeli wogóle nie zdolna jest nikogo kochać? Myśli takie odganiał od siebie, strofując się sam za nie. „Cóż ja wiem o miłości i o kobietach, jakie prawo mam wydawać sąd o rzeczach, których nie rozumiem”. A przecież wydawało mu się koniecznem wyrobić sobie jakieś własne zdanie, zdawał sobie bowiem sprawę z niesłychanej doniosłości tej rywalizacyi między braćmi. Wczoraj Iwan, mówiąc o ojcu i Dymitrze, wyraził się o nich: „niech się żrą gady”. Zatem w oczach Iwana Dymitr jest gadem. Czy zawsze miał o nim takie mniemanie? czy może dopiero od czasu poznania Katarzyny słowa te wyrwały mu się mimowoli, tem ważniejszy stanowiły dokument. Jeśli tak, to cóż będzie w przyszłości? czy w rodzinie ich nigdy nie będzie spokoju? A, co najważniejsza, po czyjej tu być stronie, kogo żałować? czego dla każdego z nich pragnąć wśród tych strasznych przeciwieństw? można się tu było łatwo splątać i zgubić, a Alosza nie znosił takiego stanu niepewności, gdyż miłość jego miała charakter czynny. Kochać biernie nie umiał, kochając musiał natychmiast brać czynny udział i pomagać, a do tego trzeba sobie było postawić jasny cel i dążyć do niego. A jak tu postawić sobie jasny cel tam, gdzie wszystko niejasne jest i splątane, jak znaleźć słowo zagadki? Obaczywszy wchodzącego do salonu Aloszę, Katarzyna ucieszyła się bardzo i wstrzymała oddalającego się Iwana. — Minutę jeszcze, zostań pan jeszcze minutę. Chciałabym usłyszeć koniecznie zdanie tego oto człowieka, któremu tak bardzo wierzę. Niech pani posłucha, także — dodała, zwracając się do pani Chachłakow. Posadziła Aloszę obok siebie, pani Chachłakow usiadła naprzeciw. — Wszyscy jesteście moimi przyjaciółmi, drogimi, blizkimi ludźmi, — zaczęła gorąco głosem, w którym drgały łzy. Alosza uczuł odrazu wielkie dla niej współczucie, a serce jego zwróciło się znów ku niej. — Aleksy Fedorowiczu, pan byłeś wczoraj świadkiem tej okropnej sceny, widziałeś wszystko. Pan tego nie widziałeś, Iwanie Fedorowiczu, ale on widział. Co pomyślał o mnie, niewiem? ale to wiem, że gdyby to, co wczoraj, powtórzyło się dzisiaj, to postąpiłabym zupełnie tak samo, w każdym szczególe, w każdem słowie, w każdym ruchu. Pan musisz pamiętać moje ruchy, Aleksy Fedorowiczu, pochamowałeś jeden z nich. — Tu Katarzyna zarumieniła się mocno. — Otóż oznajmiam panu, Aleksy Fedorowiczu, że nie jestem zdolna do rezygnacyi. Co się tyczy miłości mojej, sama już nie wiem, czy go kocham, czuję obecnie nad nim litość, a to zły znak, gdybym go kochała, powinnabym go raczej nienawidzieć. — Głos jej zadrżał i łzy zawisły jej na rzęsach. Alosza uczuł, że dziewczyna jest w tej chwili zupełnie szczera i mówi prawdę. — Tak, ona już nie kocha Dymitra, — pomyślał. — Doskonale mówisz — zawołała pani Chachłakow. — Poczekajcie, nie skończyłam jeszcze — mówiła Katarzyna. — Nie powiedziałam tego, co najważniejsze. Oto tej nocy powzięłam postanowienie, może ciężkie dla siebie, ale którego na pewno nie zmienię. Drogi mój, kochany, wielkoduszny doradca, głęboki znawca serc ludzkich, jedyny przyjaciel, jakiego mam na świecie, Iwan Fedorowicz, zna moje postanowienie i nie sprzeciwia mu się, owszem, utwierdza mnie w niem i pochwala. — Tak jest, znam to postanowienie i pochwalam je — przemówił cicho, lecz stanowczo Iwan Fedorowicz. — Ale pragnęłabym jeszcze usłyszeć zdanie Aloszy, przebacz mi pan, Alosza Fedorowiczu, że tak poufale pana nazywam. Chcę, aby Alosza powiedział mi tu w obecności życzliwych mi świadków, czy mam słuszność, czy nie? Alosza! bracie drogi (bo będę cię zawsze uważała za brata) — mówiła w najwyższem uniesieniu, chwytając rozpalonemi dłońmi chłodne jego ręce, — czuję, że to tylko, co pan mi doradzi, co pan postanowi, uspokoi mnie i pogodzi z losem. Przeczuwam to sercem. — Niewiem, o co mnie pani chce zapytać, — odparł Alosza z zapłonioną twarzą, — wiem tylko, że życzę pani daleko, daleko lepiej, niż sobie samemu, tylko ja się tak nic nie rozumiem na tych rzeczach, — dodał pośpiesznie. — Na tych rzeczach! Ach, Aleksy Fedorowiczu, na tych rzeczach, mówi pan. Tu chodzi przedewszystkiem o honor i powinność i o coś wyższego może jeszcze nad powinność. Przeczuwam sercem to coś niezmożonego, co mnie ku sobie ciągnie i wlecze mnie za sobą. Powiem zresztą w dwóch słowach. Gdyby się on nawet ożenił z tą, tą bezwstydną dziewczyną, której nigdy nie przebaczę, to ja i tak nie opuszczę go. Nigdy, nigdy go nie opuszczę — mówiła z wysiłkiem, w jakiejś sztucznej, wymęczonej egzaltacyi. — To nie znaczy, żebym się wciąż za nim wlokła, narzucała mu swoją obecność. O nie, nie! odjadę ztąd i mieszkać będę w innem mieście, ale przez całe moje życie śledzić będę nieustanie za każdym jego krokiem. Gdy będzie nieszczęśliwy z tamtą, co niewątpliwie prędko nastąpi, niech przyjdzie do mnie, a znajdzie wówczas we mnie siostrę, tylko siostrę, i tak na wieki. Wtedy przekona się wreszcie, że ta kochająca siostra przyniosła mu w ofierze całe swoje życie. Zdobędę sobie wreszcie jego ufność, nie będzie się wstydził wyznać mi wszystko, — wołała w zapamiętaniu, — będę mu, jak Bóg, do którego modli się z ufnością, tyle mi przynajmniej został winien za swoją zdradę, za wszystko, com przez niego wycierpiała... Niechże on wie, niech zawsze pamięta, że wiecznie, przez całe życie, pozostanę wierną danemu słowu, mimo, że on je złamał. Ja mu będę... ja będę przyczyną jego szczęścia, środkiem, i, że tak powiem, narzędziem jego szczęścia, maszyną, fabrykującą jego szczęście. I tak przez całe życie i on to musi wiedzieć, musi wiedzieć o tem przez całe życie. Takie jest moje postanowienie, a Iwan Fedorowicz rozumie je i pochwala. Tchu jej brakło. Prawdopodobnie miała zamiar wyrazić swoją myśl spokojniej, prościej, z większą godnością, ale podniecenie, w jakiem się znajdowała, poniosła ją trochę za daleko, i wypowiedziała się zanadto bezwzględnie i bez zastrzeżeń. Przemawiała przez nią obrażona duma i chęć odwetu za wczorajsze upokorzenie. Uczuła to sama i twarz jej spochmurniała, oczy błysnęły gniewem. Alosza obserwował ją pilnie i zauważył wszystkie te zmiany. Iwan zaś dodał, jakby uzupełniając jej mowę. — W każdej innej kobiecie postępowanie takie wydaćby się mogło nienaturalne i sztuczne, ale pani ma słuszność, jako istota wyjątkowa. Niewiem, czem umotywować moje przekonanie, ale pewien jestem, że pani ma słuszność — i że postanowienie pani jest zupełnie szczere. — Być może, ale to skutek wczorajszej urazy — wymknęło się pani Chachłakow, która widocznie miała zamiar nie mieszać się do rozmowy, nie mogła się jednak wstrzymać od wygłoszenia tej, zresztą bardzo trafnej, uwagi. — Tak, tak — przerwał niechętnie Iwan, niezadowolniony widocznie jej uniesieniem się. — W każdej innej kobiecie mógłby to być chwilowy poryw, wrażenie przelotne, ale to, co dla innej byłoby tylko pusto brzmiącym frazesem, staje się w ustach Katarzyny Iwanównej świętem i wieczno trwałem postanowieniem. Będzie to trudny, ciężki może, ale wiernie spełniany obowiązek. Odtąd — dodał, zwracając się bezpośrednio do Katarzyny — pani stanie się jednym ciągiem poświęceń i bolesną kontemplacyą własnej ofiary, własnej cnoty i własnej niedoli. Ale z czasem cierpienie pani złagodzone zostanie dumnem poczuciem spełnionej ofiary i życie pani upłynie na słodkiem rozpamiętywaniu własnego tryumfu z powodu wypełnienia, rozpaczliwego może, ale w każdym razie śmiałego i dumnego postanowienia. — Wypowiedział to wszystko dobitnie, nie starając się nawet ukryć złośliwej i ironicznej intencyi. — Boże, jakie to wszystko nienaturalne — zauważyła znów pani Chachłakow. — A pan, Aleksy Fedorowiczu, jakie jest pańskie zdanie? muszę je znać koniecznie, koniecznie, — wołała Katarzyna, zalewając się łzami. Alosza, zmieszany, powstał. — To nic, to nic, — mówiła Katarzyna, wciąż płacząc, — zdenerwowana jestem i zmęczona wczorajszą nocą, ale w obecności dwóch takich przyjaciół, jakimi wy obaj dla mnie jesteście, czuję się silniejsza i rzeźwa, bo wiem, że wy mnie nigdy nie opuścicie. — Bardzo mi przykro, ale prawdopodobnie jutro będę musiał odjechać do Moskwy, i to na nieszczęście, na długo, zmuszony więc jestem opuścić panią, — przemówił nagle Iwan. Katarzyna zmieniła się nagle do niepoznania, łzy tak obfite przed chwilą znikły gdzieś bez śladu, wyraz twarzy stał się z początku dziwnie chłodny, a potem jakby rozpogodzony. — Pan wyjeżdża do Moskwy, ach jak dobrze — zawołała, a potem dodała, jakby poprawiając się. — Nie to dobrze, że pan wyjeżdża, tego przecież nie mogłam myśleć, o co mnie zresztą taki przyjaciel, jak pan, posądzić nie może. — Owszem, ogromnie mi będzie przykro utracić pana na czas jakiś, ale to się wybornie składa, że pan będzie mógł wyjaśnić osobiście siostrze mojej i ciotce wszystko, co się tu stało. Właśnie dręczyła mnie myśl, jak ja im to wszystko napiszę, a teraz przyjdzie mi to o wiele łatwiej, skoro wiem, że pan potrafi im przedstawić rzecz całą uwzględniając ich wrażliwość — mówiąc to, podała obie ręce Iwanowi, ściskając serdecznie jego dłoń. Alosza zdumiony był niesłychaną szybkością, z jaką ta przed chwilą jeszcze rozżalona i bezradna dziewczyna, przedzierzgnęła się w wytrawną i panującą nad sobą damę, pokrywającą światowym uśmiechem wewnętrzne swoje wrażenia. — W tej chwili napiszę do ciotki — skończyła Katarzyna i zrobiła ruch, jakby chciała wyjść z salonu. — A Alosza? Pragnęłaś przecie tak bardzo usłyszeć zdanie Aleksego Fedorowicza — zauważyła pani Chachłakow, tonem cokolwiek zjadliwym; — zapomniałaś już o tem widocznie. — Wcale nie zapomniałam — broniła się Katarzyna — i zupełnie nie rozumiem, dlaczego pani jest dziś tak wrogo dla mnie usposobiona i to w takiej chwili. Przeciwnie, nigdy goręcej nie pragnęłam usłyszeć z ust jego wyroku, do którego zastosuję się napewno. Oto do jakiego stopnia cenię jego zdanie. Proszę, mów pan, Aleksy Fedorowiczu, z niecierpliwością oczekuję słów pańskich. — Nigdyby mi nic podobnego na myśl nie przyszło, nie rozumiem tego zupełnie — zawołał gorąco Alosza. — Czego pan nie rozumie? — On zapowiada, że jedzie do Moskwy, a pani woła natychmiast, że to bardzo szczęśliwie; mówi to pani umyślnie, a za chwilę znów upewnia go pani, że, owszem, przykro jej bardzo tracić przyjaciela, a i to także nieszczerze, zupełnie jakby pani odgrywała rolę w teatrze. — W teatrze? Cóż to jest? cóż to znaczy? — zawołała Katarzyna, osłupiała z oburzenia, czarne jej brwi zmarszczyły się gniewnie. — Upewnia go pani o swojej przyjaźni, a jednocześnie cieszy się pani jego wyjazdem — mówił dalej Alosza, nie tracąc odwagi. — Nie rozumiem, do czego to zmierza. — Ja sam nie wiem, ale mam w tej chwili jakby objawienie. Wiem, że takich rzeczy nie należy mówić, ale mimo to, powiem, muszę powiedzieć. Pewny jestem prawie, że pani nie kocha brata mego, Dymitra, a może go pani nawet nigdy nie kochała; on także nie kocha pani, ma tylko dla pani duży szacunek. Ja, doprawdy, sam się dziwię, że odważam się takie rzeczy mówić, ale trzeba, żeby ktoś przecie powiedział prawdę, a nikt nie chce. — Jaką prawdę?! — krzyknęła Katarzyna, a w głosie jej czuć było już histeryczne rozdrażnienie. — Taką oto — mówił Alosza tonem człowieka, który zdecydował się na trudny i ryzykowny krok — że trzeba sprowadzić tu brata mego, Dymitra; gotów jestem w tej chwili sam pójść po niego, i niech on weźmie panią za rękę i odda tę rękę Iwanowi, bo pani dręczy Iwana, dlatego tylko, że go pani kocha, i dręczy pani sama siebie miłością dla Dymitra, którą pani w siebie wmówiła, a która jest dla pani męką i wysiłkiem, a przedewszystkiem kłamstwem. Alosza umilkł. — Pan... pan oszalał — szepnęła Katarzyna, blada i z zaciętemi gniewnie usty. Iwan rozśmiał się na głos, a wstawszy z miejsca, wziął Aloszę za rękę. — Omyliłeś się, mój dobry Alosza — rzekł z wyrazem twarzy, jakiego Alosza nigdy jeszcze u niego nie zauważył. Był to wyraz jakiś młody, szczery, prawie dobroduszny. — Katarzyna Iwanowna nie kochała mnie nigdy ani przez chwilę. Wiedziała, że ją kocham, mimo, żem jej nigdy o tem ani słowem nie wspomniał, ale nie śniło się jej nawet odpłacać mi miłością. I przyjacielem jej nie byłem nigdy, ani przez jeden dzień; za dumna jest na to, aby potrzebowała czyjejś przyjaźni. Trzymała mnie przy sobie, by mścić się na mnie za wszystkie zniewagi, jakie jej wyrządził i wyrządza Dymitr, bo w stosunku ich ze strony Dymitra były same tylko zniewagi, i to od pierwszego spotkania. Bo już pierwsze ich ze sobą spotkanie zostało w jej sercu jako wspomnienie obrazy. Taką już jest. Ja musiałem tylko wciąż wysłuchiwać wynurzeń jej o miłości dla Dymitra. Odjeżdżam więc, a przed odjazdem upewniam panią, i niech mi pani wierzy, że serce pani należy wyłącznie do Dymitra. Kocha go pani tem więcej, im bardziej on panią obraża i znieważa. Kocha go pani takim, jak jest, a gdyby się zmienił, przestałabyś go pani natychmiast kochać. To wysiłek dumy, potrzebny pani dla uwydatnienia wierności swej, w przeciwieństwie do jego zdrady. Nie obeszło się tu, zapewne, bez upokorzeń i poniżenia, ale i te płyną u pani wyłącznie z dumy. Młody jestem i kochałem panią bardzo. Wiem, że się takich rzeczy nie mówi, i że o wiele przyzwoiciej i godniej byłoby z mojej strony odejść, nie mówiąc ani słowa, a i dla pani byłoby to może mniej obrażające. Ale wyjeżdżam daleko, i na długo, na wieki, bo nie wrócę już tu nigdy... Nie chcę być dla pani jeszcze jednem źródłem nadmiernych i szarpiących wysiłków... Niemam nic więcej do powiedzenia. Żegnam panią, Katarzyno Iwanówno, i proszę, nie miej pani do mnie żalu, bo ukarany jestem gorzej, niż pani, choćby dlatego, że więcej już pani nie zobaczę. Proszę, nie podawaj mi pani ręki na pożegnanie, nie, nie, za bardzo mnie pani dręczyła, i to całkiem świadomie, bym mógł pani teraz przebaczyć. Potem, kiedyś — może. Dziś nie byłbym w stanie dotknąć ręki pani. „Den Dank o Dame, begehre ich nicht” — dodał z gorzkim uśmiechem, zdradzając się całkiem niespodzianie przed Aloszą, że i on także czytuje poezye i potrafi je zacytować. Potem wyszedł, nie żegnając się nawet z gospodynią domu, panią Chachłakow. Alosza załamał ręce. — Iwanie! — zawołał, biegnąc za bratem — wróć! Iwanie! Ach, nie, on teraz nie wróci, za nic nie wróci — powtarzał zrozpaczony. — To moja wina, ja zacząłem. Iwan mówił to wszystko tak złośliwie, niesprawiedliwie, tak niedobrze. On powinien koniecznie wrócić... koniecznie... — powtarzał nawpół nieprzytomny. Katarzyna wyszła z pokoju. — Nic się nie stało, i nic pan złego nie zrobił — szepnęła Aloszy pani Chachłakow, a w głosie jej czuć było szczery zachwyt. — Dołożę wszelkich starań, aby Iwan nie odjechał. — Radość błyszczała w jej oczach, ku wielkiemu zgorszeniu Aloszy. Katarzyna Iwanówna weszła znów do salonu, niosąc w ręku dwa pieniężne banknoty. — Mam do pana wielką prośbę — rzekła, zwracając się do Aloszy, tonem tak równym i spokojnym, jakby przed chwilą nic nadzwyczajnego nie zaszło. — Przed tygodniem brat pański Dymitr popełnił czyn bardzo zły i niesprawiedliwy. Oto w jednej z tutejszych podrzędnych restauracyi spotkał się z pewnym starym dymisyonowanym oficerem, do którego miał jakąś urazę. Rozgniewawszy się na niego, Dymitr Fedorowicz wywlókł starca za brodę przy wielu świadkach, i wlókł go tak dłuższy czas po ulicy jeszcze, wśród śmiechu i drwin gawiedzi. Podobno mały synek tego oficera, uczeń tutejszej szkoły ludowej, biegł za nim, płacząc, prosząc i błagając wszystkich o pomoc. Oczywiście, wszyscy się śmieli i nikt na malca nie zwrócił uwagi. Daruj mi pan, Aleksy Federowiczu, ale nie jestem w stanie mówić spokojnie o tym jego postępku, na który tylko taki człowiek, jak on, mógł się zdobyć, w namiętnej wściekłości i gniewie. Poprostu nie znajduję słów na wyrażenie swoich uczuć. Zasięgnęłam informacyi o tym pokrzywdzonym starcu i dowiedziałam się, że to bardzo biedny, nieszczęśliwy człowiek. Wyrzucono go ze służby, niewiem już dobrze, za co — obarczony jest liczną rodziną, ma dzieci chore, żona obłąkana. Trudni się jakiemś przepisywaniem, ale właściwie nic prawie nie zarabia. Pomyślałam sobie wtedy o panu. To jest, chciałam pana prosić... Doprawdy, niewiem jak to powiedzieć — chciałam prosić pana, żeby pan był tak dobry i poszedł sam do tego biedaka. Nazwisko i adres ja panu dostarczę. I tak delikatnie, ostrożnie, jak tylko pan jeden potrafi... Alosza zarumienił się. — Trzeba mu oddać te pieniądze. Niech pan nie myśli, żebym chciała płacić pieniędzmi za obrazę. Nie, ale pan to już potrafi, mój dobry panie, tak oddać, żeby on mógł przyjąć. Nie od Dymitra przecież, ale odemnie, jego narzeczonej. On biedak, potrzebuje. Trzeba zaraz, jaknajprędzej. Do widzenia. Tu odwróciła się i wyszła tak szybko, że Alosza nie zdążył odpowiedzieć jej ani słowa. A tak miał ochotę coś odpowiedzieć. Chciał prosić o przebaczenie, obwinić siebie, powiedzieć co bądź, bo serce miał przepełnione. Ale Katarzyny już nie było, a pani Chachłakow ujęła go za rękę i wyprowadziła prawie przemocą. — Dumne serce, ale szlachetna, dobra, wielkoduszna istota. Gdyby pan wiedział, jak serdecznie ją kocham, zwłaszcza czasami. A czy pan wie, że my wszystkie, ja, obie ciotki Katarzyny, nawet Liza, od miesiąca błagamy ją i namawiamy, jak możemy, żeby już raz porzuciła tego waszego Dymitra, który o nią wcale nie dba, i żeby została żoną Iwana Fedorowicza, który jest rozumny, niepospolity, doskonale wychowany człowiek, a przytem kocha ją nad wszystko w świecie. Tak pragnę, żeby się to wreszcie stało, i głównie dlatego nie wyjeżdżam ztąd. — Ale ona znów płakała, uraziłem ją — wołał Alosza. — Nie wierz pan kobiecym łzom, Aleksy Fedorowiczu, w takich razach jestem zawsze po stronie mężczyzn. — Psujesz go, mamo — zadźwięczał z za drzwi przenikliwy głosik Lizy. — Ach nie, to moja wina, ja jestem przyczyną wszystkiego — powtarzał niepocieszony Alosza w przystępie szalonego zawstydzenia z powodu swego wystąpienia w sprawie miłości Iwana i Katarzyny. — Ależ przeciwnie, postąpiłeś pan, jak anioł, jak anioł, powiadam panu — uspokajała go pani Chachłakow. — Mamo? W czemże to on postąpił, jak anioł? — pytała Liza. — Patrząc na to wszystko, wyobraziłem sobie nagle, że ona kocha Iwana, i powiedziałem to głupstwo. Cóż teraz będzie? — Kto? Kogo? Mamo, czy chcesz mnie zabić? — nalegała Liza. — Pytam, pytam, a nikt mi nie odpowiada. W tejże chwili wbiegła pokojówka. — Katarzyna Iwanowna zasłabła, dostała ataku, płacze. — Ach, mamo, i mnie niedobrze, i ja dostanę ataku — wołała Liza. — Liza, na miłość Boga, nie krzycz, nie dobijaj mnie. W twoich latach nie możesz jeszcze wszystkiego wiedzieć. Jak wrócę od Katarzyny, to opowiem, co możesz wiedzieć. Dostała ataku, ach Boże, jak to dobrze, to doskonale, tak właśnie powinno być. Liza! biegnij i powiedz tam, że zaraz będę, że za chwilę tam będę... Katarzyna sama sobie winna, że Iwan tak wyszedł, ale on nie pojedzie, już ja go zatrzymam. Liza! na miłość Boga, nie krzycz. Ach, prawda, że to nie ty krzyczysz, tylko ja. Daruj swojej matce, ale taka jestem teraz szczęśliwa, szczęśliwa! A czy uważałeś pan, Alosza, jak Iwan przemówił młodo, tak jakoś z zapałem, jak chłopak naprawdę młody, czujący. Ja myślałam, że jest on tylko mądry uczony, profesor, a on postąpił sobie, jak młodzieniec, gorąco, popędliwie, tak sympatycznie, i jeszcze ten wierszyk niemiecki przytoczył. Ślicznie to było. Teraz idź pan, Aleksy Fedorowiczu, spełnić polecenie Katarzyny. Załatw je pan jaknajprędzej i powracaj tutaj. Pani Chachłakow wyszła nareszcie, Alosza zaś chciał przed wyjściem zamienić parę słów z Lizą. — Za nic, za nic — wołała Liza. — Nie wchodź pan teraz do mnie. Powiedz mi tylko przez drzwi, co zrobiłeś pan, jak anioł. To jedno chcę wiedzieć. — Zrobiłem wielkie głupstwo, Lizo. Bądź zdrowa. — Jak pan śmiesz wychodzić — wołała Liza. — Daj pokój, Lizo, mam poważne zmartwienie, zupełnie poważne. I wybiegł z CZĘŚCI DRUGIEJ.
Tekst piosenki . Pamiętam ten lęk, Gdy w szkole poszło coś źle, Gdy zasłużyłem na gniew, Gdy w czymś zawiniłem. Nie kryłem się z tym, Choć w gardle dławił mnie strach, Do domu biegłem we łzach, Cicho szepcząc tak : Przebacz mi, mamo, Przebacz mi, mamo, Rozumiem teraz swój błąd I bardzo mi wstyd Przebacz mi, mamo,
Każdemu wolno kopać (mój tekst) – Parodia › ąc Każdemu wolno kopać (mój tekst) Parodia Ta piosenka jest dostępna tylko z iSing Plus Odblokuj lub #polskie krysiaabc123 121 odtworzeń 5 nagrań Za mały ekran 🤷🏻♂️ Rozszerz okno swojej przeglądarki, aby zaśpiewać lub nagrać piosenkę Ty śpiewasz partie niebieskie Twój partner śpiewa partie czerwone Wspólnie śpiewacie partie żółte Zobacz podział tekstu Prosimy czekać, nagrywanie zakończy się za 10s Aby zaśpiewać całą piosenkę aktywuj Zobacz więcej 0:00 0:00 / 0:00 Pełny ekran Podział tekstu w duecie Każdemu wolno kopać (mój tekst) – Parodia krysiaabc123 × Mikrofon Kamerka Włączona Wyłączona Nie wykryto kamerki Dostosuj przed zapisaniem Wczytywanie… Własne ustawienia efektu Pogłos 0 Delay Siła 0 Czas 0 Sugerowana wartość: Chorus 0 Overdrive 0 Equaliser Siła 0 Dubler 0 Głośność Wokal 75% Podkład 75% Synchronizacja wokalu Gdy wokal jest niezgrany z muzyką! Efekt wokalu Plus Brak Pogłosowy Studio Przestrzeń Rock Stwórz własny Własny Siła efektu 100% Filtr video Plus 0:00 0:00 0:00 Trwa przetwarzanie: Trwa przesyłanie: 0% Przesyłanie zakończone Nowe nagranie: Każdemu wolno kopać - Parodia Zaśpiewaj Tekst piosenki Nagrania (5) Duety (0) Najnowsze Ranking nagrań Nagrania znajomych 3:34 Każdemu wolno kopaćParodia magnolia1201 182 odsłuchania 3:26 Każdemu wolno kopaćParodia beatrix9 129 odsłuchań 3:34 Każdemu wolno kopaćParodia amibolo 223 odsłuchania 3:34 Każdemu wolno kopaćParodia za45ra 91 odsłuchań 3:34 Każdemu wolno kopaćParodia ewcia15 402 odsłuchania Najnowsze Ranking duetów Każdemu wolno kopaćParodia magnolia1201 • 0 nagrań Każdemu wolno kopaćParodia beatrix9 • 0 nagrań Każdemu wolno kopaćParodia amibolo • 0 nagrań Każdemu wolno kopaćParodia za45ra • 0 nagrań Każdemu wolno kopaćParodia ewcia15 • 0 nagrań Pobierz za darmo Śpiewaj równieżw aplikacji! Polecane nagraniaPolecane Najnowsze nagraniaNajnowsze Brak nagrań Brak nagrań Zgłoś naruszenie
THT8L. mp7y9ncrls.pages.dev/41mp7y9ncrls.pages.dev/56mp7y9ncrls.pages.dev/54mp7y9ncrls.pages.dev/84mp7y9ncrls.pages.dev/2mp7y9ncrls.pages.dev/14mp7y9ncrls.pages.dev/52mp7y9ncrls.pages.dev/58
kopać nie ma przebacz tekst